Są
dwie profesje, które wyróżnia się dodatkowym określeniem:
Powołanie: to zawód lekarza i posługa kapłańska.
Wśród
podobieństw możemy wyliczyć: identyczny czas studiów(6 lat) i
następne lata praktyki w „zawodzie”. Lekarz staje się
rezydentem i robi specjalizację, a ksiądz rozpoczyna posługiwanie
jako wikariusz w kolejnych parafiach i także się dokształca, by po
cyklicznych kurialnych kursach, złożyć egzamin proboszczowski.
Później jeden i
drugi musi już tylko czekać na realizację swoich pragnień.
Lekarz podejmuje
praktykę w wybranej przez siebie specjalizacji, a ksiądz wikariusz
otrzymuje dekret, w którym biskup powierza mu samodzielność na
parafialnej niwie.
Podobieństwa w
powołaniu tych dwóch ludzi wcale się jednak na tym nie kończą i
nadal występują:
Lekarz realizujący
się w prestiżowej klinice, z pewnością czuje się lepiej od
kolegi, któremu udało się załatwić etat gdzieś w
prowincjonalnym szpitalu?
Podobna sytuacja
ma miejsce w przypadku kapłanów delegowanych do samodzielnej pracy
w przydzielonych im parafiach.
W każdej
diecezji można podzielić parafie na dwie kategorie: chwilówki i
placówki docelowe.
Chwilówka, to
parafia, którą kapłan obejmuje z nietęgą miną i uważa, że
doznał krzywdy.
W takiej
wspólnocie duszyczek jest mało, a jeszcze większość z nich to
bezrobotni (np. parafie popegeerowskie).
No i ksiądz
proboszcz czuje się zawiedziony, dlatego całą energię kieruje na
znalezienie wyjścia z tej niezręczności.
W podobnej
sytuacji znalazł się kiedyś mój seminaryjny kolega, gdy została
mu przydzielona pierwsza samodzielna parafia. To była dla niego
sytuacja jak z sennego(kapłańskiego) koszmaru. Wszem i wobec żalił
się na niesprawiedliwość (bez wycieczek personalnych, tak dla
ostrożności) i zastanawiał jak odmienić swój los?
Ale od czego ma
się przyjaciół?
Innemu koledze
bardziej się poszczęściło. Biskup skierował go do ciekawszej
parafii, w której łatwiej związać koniec z końcem, a i
perspektywy awansu rysowały się całkiem spore.
Kursowy kolega
miał jeszcze jeden atut: był ulubieńcem kościelnego hierarchy i
bez większego trudu załatwił nieszczęśnikowi nowe, „lepsze”
miejsce proboszczowskiej posługi.
No i wszyscy byli
zadowoleni...
Takie
zadowolenie winni przejawiać także parafianie z tej „chwilówkowej”
parafii, bo może w końcu trafią na kapłana z powołaniem, a jeśli
nawet nie, to po krótkim czasie doczekają się zmiany.
W gorszej
sytuacji są wierni, których kościelne władze na długie lata
uszczęśliwiają proboszczami traktującymi parafialną wspólnotę
jak dopust Boży.
Był wtorkowy
poranek, gdy przed laty spotkałem w moim osiedlowym sklepie dawnego
kolegę z seminarium, a którym mówiono, że przeszedł do cywila.
Zapytałem go,
czy mieszka gdzieś niedaleko, a on z rozbrajającą miną oznajmił
mi, że robi zakupy, bo za chwilę wraca do swojej parafii.
Odpowiadając
na moje zdziwienie, oznajmił, że jego miejsce kapłańskiej
posługi, to popegeerowska dziura, w której nie ma co robić, no ale
zważywszy na to, że powrócił po trzech latach do duchownego
stanu, nie wypadało więcej biadolić.
Póki co, to
często w gorszej sytuacji są wierni parafii, które określiliśmy
mianem docelowych.
Biskupia
„ruletka”( albo subiektywna ocena kościelnego przełożonego),
często „uszczęśliwia” takich parafian proboszczem, który
przez długie lata(niekiedy kilkanaście i więcej), robi wszystko,
by pokazać im, że nie przyszedł służyć, ale by mu służono.
A przecież
mogłoby być tak pięknie, zwyczajnie.
Gdyby posługa
proboszcza była kadencyjna (np. 4 + 4 lata max) i po tym okresie
następowała by zmiana?
Gdyby ksiądz
nie spełniający się w samodzielnej(proboszczowskiej) posłudze,
powracał do pozycji wikariusza, tak dla przypomnienia sobie, na czym
polega kapłańska posługa?
Kryspin
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz