Oboje są już w „słusznym”
wieku (tak mniemam po długim małżeńskim stażu).
Kiedyś połączyła ich miłość,
która przetrwała wiele lat i zaowocowała potomstwem, bardzo już
dorosłym (wszyscy mają swoje rodziny).
Kobieta w tym związku zadbała
o ich religijne (katolickie) wychowanie i sama przez lata dochowała
wierności wierze uczestnicząc systematycznie w niedzielnych
nabożeństwach z jednym, ale jakże dla niej bolesnym ograniczeniem.
Od lat nie może cieszyć się pełnią
sakramentalnego życia, bo systematycznie spotyka się z odmową
rozgrzeszenia.
Powodem tego jest fakt, że przed laty
pokochała mężczyznę innego wyznania. Miłość jej życia,
ojciec ich dzieci co niedziela chodzi do cerkwi, gdzie pielęgnuje
tradycję wiary swoich przodków.
Aby przypadek zdał się jeszcze
bardziej zawiły, niewiasta napisała, że ich związek od lat (od
czasu choroby nowotworowej jej ukochanego), nie jest „konsumowany”
w ludzkim rozumieniu.
Po takim bagażu informacji moja
rozmówczyni zapytała mnie jakie widziałbym rozwiązanie jej
problemu?
Pozornie sprawa wydała mi się
banalnie prosta i dlatego odpisałem, aby zwyczajnie zawarli
kościelny ślub w formule sakramentalnego związku katolika z osobą
innego wyznania i sprawa załatwiona.
Gdyby jednak z jakiegoś powodu
nie zamierzali pójść tą drogą i zostawić wszystko po staremu,
to istniała przecież jeszcze inna przesłanka( wspomniała o niej
pisząc o chorobie ukochanego), która otwierała drzwi do pełni
sakramentalnego życia zatroskanej niewiasty.
No i przeliczyłem się z moim
optymizmem, o czym świadczył kolejny mail, gdy już od pierwszych
słów odpowiedziała zdecydowanym tonem: ”Nie zamierzamy nic
zmieniać w naszym związku!”
W pierwszej chwili poirytowała mnie
taka odpowiedź, ale gdy przeczytałem dlaczego w takim tonie
wyraziła swój sprzeciw wobec moich sugestii, zrozumiałem.
Kobieta uzasadniła swój sprzeciw
wiarą i przekonaniem religijnym jej i życiowego towarzysza także.
Nie mogli zawrzeć związku
małżeńskiego w kościele katolickim (w formule sakramentu z osobą
innego wyznania), gdyż to równałoby się z wykluczeniem jej
ukochanego z kościoła prawosławnego, a w przypadku ślubu w
cerkwi, to ona musiałaby przejść na prawosławie.
Oboje pragnęli zachować swoją
wiarę i przez lata starali się być dobrymi członkami swoich
religijnych wspólnot:ona kościoła, a on cerkwi.
Pewnego razu jeden z kapłanów
poinformował ją, że znalazł „sposób”, aby mogła otrzymać
rozgrzeszenie.
Zaprosił oboje do biura parafialnego i
podsunął im do podpisu zobowiązanie, iż od tej pory ich związek
będzie „białym” (czyli, że deklarują trwałą rezygnację z
cielesnych zbliżeń)
Zszokowana kobieta odpowiedziała:
-”Codziennie modlę się o to, aby
Dobry Bóg przywrócił mojemu ukochanemu zdrowie, a wtedy pierwsza
będę pragnęła cielesnego spełnienia z nim, bo go kochałam,
kocham i zawsze będę kochała, więc nie mogę tego podpisać!”
Innym razem, pobożny zakonnik
odesłał nieboraków do Sądu biskupiego, który winien rozeznać
ich problem.
I tak ten swoisty „gordyjski węzeł”
trzyma ich w swoich pętach po dziś dzień!
A mnie się wydaje, że jedynym,
koniecznym rozwiązaniem dla nich jest to, aby trafili na mądrego
kapłana, który ucieszyłby się co najmniej dwoma powodami, dla
których zasługują na pełnię praw w kościele i w cerkwi:
Pierwszym jest ich wierność swojej
wierze, a drugim miłość wzajemna, pielęgnowana przez lata.
Każde(także kościelne)prawo
winno pomagać człowiekowi być: dobrym, prawym, uczciwym wobec Boga
i ludzi; a takim się staje, gdy kieruje się miłością!
Kryspin
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz