Był listopad 1975 roku. Będąc w
klasie maturalnej pojechałem na krótkie [3 dni] rekolekcje dla
młodzieży, które kilkanaście kilometrów od mojej miejscowości,
organizowali Ojcowie Paulini.
W małej, wiejskiej parafii pracowało
wtedy czterech zakonników. Nad wszystkimi górował nie tylko
pełnioną funkcją, ale i wzrostem[2,05] przeor tej mini wspólnoty.
Lubiłem tego olbrzyma, którego
poznałem już wcześniej, gdy odwiedzał naszą parafię, za każdym
razem budząc małą sensację z powodu swojej wielkości.
Przy całej swej „niezwykłości”
był do tego szalenie miłym człowiekiem.
Zdziwiło mnie, gdy w trakcie naszego
pobytu u gościnnych zakonników[ w trakcie naszych rekolekcji],
Ojciec Przeor przedstawił nam swoich pomocników, wśród których
jeden zdawał się jakoś za bardzo posunięty w latach, jak na
prostego mnicha.
Gospodarz wyjaśnił nam, że to
był były Generał ich zakonu [ najważniejsza osoba w dużym
zgromadzeniu zakonnym], ale po skończonej kadencji, powrócił do
grona szeregowych Ojców!
Później, wyjaśniając nam zasady
panujące w zakonie, dodał, że on także po maksymalnie dwóch
kadencjach[czteroletnich] pewnie zostanie przydzielony do innych
zadań.
Tak też się stało, gdy po kilku
latach, w czasie mojego pobytu na Jasnej Górze, spotkałem go w
klasztorze. Był wtedy zwyczajnym Ojcem zakonnym, jakich tam było
wielu, ale nadal ujmował serdecznością i szczerym, uśmiechem!
Przed kilkoma dniami w trakcie
popołudniowej kawy, na którą zaprosiliśmy sąsiadów. Justyna
wiedząc o mojej przeszłości, poruszyła temat proboszcza z jej
rodzinnej parafii:
-” Od ponad dwunastu lat w mojej
rodzinnej parafii zostaliśmy skazani na proboszcza, który
delikatnie to ujmując, nie jest lubiany. Przez te wszystkie lata
niechęć do tego kapłana narosła konfliktami, w których on chyba
się lubuje, bo co chwilę swoją postawą zraża sobie kolejnych
wiernych i w efekcie coraz mniej ludzi chodzi do kościoła...
Najgorsze jednak jest to, że on ma
dopiero 58 lat i jeszcze długo u nas pozostanie!”
Może puśćmy wodze fantazji...
Gdyby kościelne władze wprowadziły
obligatoryjnie kadencyjność stanowisk proboszczowskich.
Dajmy na to: Proboszcz powoływany
byłby na okres, powiedzmy 4 lat..
Pod koniec pierwszej kadencji
parafialna wspólnota w powszechnym głosowaniu wyrażałaby coś w
rodzaju wotum zaufania, oceniając jego czteroletnie rządy dusz i
dodatkowo Kuria[organ nadrzędny z biskupem jako decydentem],
przeprowadziłaby coś w rodzaju audytu-zewnętrznej oceny poczynań
gospodarza parafii.
W efekcie zapadłaby decyzja o
ewentualnym kolejnym[ostatnim] okresem jego posługi w danej
wspólnocie.
Później cztery lata przerwy i powrót
do posługi pomocniczej[ wikariusz] , no a potem ewentualny, kolejny,
kadencyjny czas proboszczowania w innej parafii!
No to teraz ktoś powie, że to
czysta utopia i coś, czego nie da się wprowadzić w życie...
Co prawda Kościół przez wieki
żył hierarchicznym systemem sprawowania władzy nad pracownikami
Winnicy Pańskiej, ale to wcale nie wyklucza, żeby kapłani mieli
świadomość, że na tym ziemskim padole nic i nikomu nie bywa dane
na zawsze.
Władza dana na jakiś
czas,sprawuje w rządzącym poczucie służby i odpowiedzialności
przed tymi, którzy nią kogoś obdarzyli.
Człowiek posiadający władzę,
bez ograniczenia czasu, niekiedy staje się satrapą, który zatraca
poczucie powołania do służby, a po jakimś czasie zaczyna żyć
żądzą tego, aby mu służono!
Kryspin
P.S. Napiszcie mi o swoich Proboszczach: Czy są duszpasterzami z prawdziwego zdarzenia, czy satrapami , którzy zatracili istotę powołania!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz