Miałem niecałe osiem lat, gdy
pierwszy raz zaliczyłem wakacje u mojego wujostwa na wsi.
Byłem dzieciakiem z miasta i pobyt w
gospodarstwie moich krewnych dostarczał mi niesamowitych przeżyć.
Tam szczególnie polubiłem
codzienne spotkania ze zwierzętami:z Azorem, psem pilnującym
obejścia, z krowami leniwie przeżuwającymi zieloną karmę by
każdego poranka odwdzięczać się ciepłym mlekiem [z którego
ciocia robiła pyszne masło i biały ser], oraz z innymi zwierzęta
w obejściu.
Bardzo lubiłem z wujkiem zajmować
się końmi, które w niedzielne przedpołudnie były zaprzęgane do
bryczki, którą udawaliśmy się na mszę odprawianą w parafialnym
kościele.
Obok zagrody wujostwa było
gospodarstwo sąsiadów. Tam od kilku lat gospodarzyła wraz ze swoim
mężem córka starych rolników. Jej rodzice zaraz po ślubie
przekazali młodym dorobek swojego życia w zamian za ”dożywocie”[
w tamtym czasie rolnicy, którzy przechodzili w stan spoczynku, nie
otrzymywali państwowej emerytury i byli zdani tylko na łaskę
swoich pociech]
Starzy sąsiedzi w swej przezorności
dokonali nawet stosownego zapisu przed sołtysem, że :dożywotnio
będą otrzymywali od młodych pól litra mleka dziennie i do tego
jedno jajko.
Wkrótce zmarła stara matka i ojciec
nowej gospodyni pozostał sam. W dniu pogrzebu zięć wziął go na
stronę i wyjaśnił: „Teraz, gdy ojciec został sam, mleka należy
się jedna szklanka, a jajko będzie co drugi dzień!”
To zdarzyło się dawno i może na
szczęście teraz „dożywocie” w formie emerytury dla rolników
zapewnia KRUS, ale pieniądze, które co miesiąc dostarcza
listonosz, nie zastąpią wrażliwego serca najbliższych.
*
„Ojciec już jest stary i nie
pasuje do naszego nowego domu. Jest marudny, niedosłyszy i
najgorsze, że przy jedzeniu rozlewa nawet herbatę, nie mówiąc już
o innych naczyniach, których wytłukł już co niemiara. W starej
chacie z pewnością będzie się czuł lepiej, bo to jego świat.”
Tak tłumaczyła się przed sąsiadami
właścicielka pięknego i dużego gospodarstwa w zamożnej
wielkopolskiej wsi.
Córka mieszkająca w nowo
pobudowanym, olbrzymim domu „dbała” o to, by staruszek nie czuł
się niezręcznie i może dlatego posiłki zanosiła mu w metalowym
naczyniu do szarej od starości izby.
Do stołu w pięknym salonie nie
zapraszała go nigdy, choć często właśnie tam odbywały się
przyjęcia z okazji imienin, urodzin, czy innych rodzinnych
uroczystości.
Wtedy zdobywała się na gest „dobroci”
i wysyłała córkę, aby dziadkowi zaniosła na tekturowej tacce
kawałek ciasta.
Staruszek był zapraszany do ich
domostwa tylko raz w roku, przy okazji corocznej kolędy, ale gdy
wielebny zasiadał z domownikami do uroczystej kolacji [ którą
jadał tam co roku], on zbierał się i wracał do siebie.
Smutne „dożywocie” miał ten
staruszek bo jedyne, czego miał nadmiar, to samotność. Po kilku
latach zmarł w swojej chacie. Lekarz wezwany z powiatu wpisał
datę śmierci na dzień poprzedni, ale co do godziny, tego po czasie
nie umiał dokładnie określić, bo staruszek odszedł po cichu i
nikogo wtedy przy nim nie było.
Nic nie zastąpi wrażliwego serca
najbliższych, zwłaszcza starym ludziom dożywającym swego
„dożywocia”!
Zawsze, gdy widzę w oczach
starych ludzi smutek samotności wśród najbliższych, przypomina mi
się „Drewniany talerz” ze wspaniałą rolą Kazimierza
Opalińskiego[ Teatr telewizji 1968 rok] i końcowa scena, gdy
wnuczka zabiera „pamiątkę” po dziadku, którego pozbyła się
najbliższa rodzina. Na pytanie, po co jej ten drewniany talerz,
odpowiedziała: „zostawię go dla was”!
Może w Roku Miłosierdzia warto
byłoby pomyśleć, że Pan Bóg kiedyś wystawi nam rachunek za
wrażliwość naszych serc, także w stosunku do naszych bliskich
przeżywających obok nas swoje „dożywocie”!
Kryspin
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz