Kanclerz
był człowiekiem w mocno średnim wieku, z pasemkami siwych włosów
na skroniach i posturze gladiatora rodem z rzymskiego Koloseum.
Wskazał
nam krzesła stojące półkolem przed wielkim, jakby na jego miarę
skrojonym biurkiem, za którym zasiadł w równie okazałym fotelu.
W
narożniku olbrzymiego pokoju było jeszcze jedno biurko, mniejsze.
Przy
nim zasiadł sekretarz i rozłożył białe, puste kartki papieru.
Dopiero
później zrozumieliśmy, że zajął to dyskretne miejsce, aby
notować przebieg spotkania, notując każde
padające tam słowo.
Przez
moment poczuliśmy się jak w sali rozpraw sądowych, a przed nami
siedział sędzia mający rozpatrzyć naszą krzywdę.
Przez
kilka minut mówiła tylko moja
matka.Ksiądz kanclerz, nie przerywając jej relacji, siedział z posągową miną do chwili, aż zasugerował, że wobec tak
drastycznych spraw, o których go informowała, najlepszym byłoby, aby dalszy ciąg rozmowy mógł przeprowadzić tylko ze mną i to bez obecności świadków.
Rozmowa trwała ponad godzinę i w większości był to monolog z mojej strony. Ja mówiłem swoją historię, a on słuchał w skupieniu i tylko, gdy w
emocjach przyspieszałem wypowiadane zdania, prosił, abym
jeszcze raz spokojnie opowiedział dany fragment, aby sekretarz mógł
wszystko zanotować.
Ani
jednym słowem nie komentował tego, o czym mówiłem. Słuchał mnie ze stoickim spokojem i tylko raz wyraz jego posągowej twarzy uległ zmianie, gdy opowiadałem o gościach
rozpasanego wieczoru sprzed kilku tygodni, kiedy to w plebanijnym
wieczorze brali udział księża na co dzień zajmujący eksponowane
stanowiska w kościelnych strukturach...
Ale nawet wtedy nie odezwał
się, nie zadał mi żadnego pytania.
Gdy moja spowiedź krzywdy dobiegła końca, poprosił do pokoju pozostałe osoby, które przyjechały ze mną
tego dnia.
Długo milczał świdrując po kolei każdą osobę chłodnym
spojrzeniem, jakby jeszcze raz chciał się upewnić, że to
wszystko, co usłyszał, było prawdą.
Po
chwili podszedł do niego sekretarz z plikiem zapisanych odręcznie
kartek, na których znajdował się protokół z tego wszystkiego, o czym
mówiliśmy.
-”No
tak....
-Teraz
pozostaje tylko podpisami, które złożycie na tych kartach, potwierdzić
to wszystko, o czym tu dzisiaj usłyszałem....”
Powiedział to niskim, zmęczonym głosem cały czas trzymając w
wielkich dłoniach zapisy krzywd, których doznaliśmy za
przyczyną człowieka, który zawiódł nie tylko nasze
zaufanie.
Kurialista
jeszcze przez chwilę skupiał swoje spojrzenie na zapisanych
kartach, jakby chciał jeszcze raz poznać ich treść, a może po
prostu tłukł się z myślami, co dalej z tym wszystkim zrobić.
Na
koniec kolejny raz powiódł wzrokiem po przybyłych i powiedział:
-”Jesteście
świadomi, że to wszystko, co zostało tu spisane, może wyrządzić
wiele krzywdy i zniszczyć ludzkie życie...? „
Zadał
pytanie niby do wszystkich, ale poczułem, że szczególnie kierował je
do mnie.
W jednej chwili ogarnęła mnie wściekłość, bo dotarło do mnie, że ten człowiek nic nie
zrozumiał z tego wszystkiego, o czym mówiłem, albo w imię niezrozumiałej dla mnie
logiki, najchętniej w wielkich łapach podarłby te zapisane
karty naszych krzywd, aby było po sprawie.
Wstałem
i zdecydowanie podszedłem do biurka. Nie mówiąc nic, wziąłem do
ręki długopis leżący w zagłębieniu marmurowego, zabytkowego
kałamarza stojącego przy mosiężnej lampie z witrażowym abażurem
w kształcie małej kopuły zakończonej pozłacanym krzyżem i
patrząc cały czas w jego zimne spojrzenie, złożyłem podpis na
zakończeniu protokołu.
-To
wszystko zostało tu spisane, bo ta krzywda się już dokonała i
zniszczyła niejedno życie, także i moje!-Wycedziłem, patrząc mu cały czas w oczy z coraz bardziej narastającą złością.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz