Młoda dziewczyna na pierwszym roku
studiów poznała chłopaka, także uczącego się na tej samej
uczelni. Oboje pochodzili z małych miejscowości i przez najbliższe
lata ich domem stały się wynajęte, na czas nauki, małe kawalerki.
Po kilku romantycznych spotkaniach we dwoje, oboje w tej samej chwili
powiedzieli:”Kocham Cię i pragnę z tobą być już na zawsze.”
Później zgodnie doszli do
wniosku, że bezsensem są ich rozstania pod koniec dnia, gdy każde
powracało do „swojego” mieszkania, skoro i tak ich myśli
nieustannie jednoczyły się w pragnieniu bycia ze sobą, a
niekończące się rozmowy telefoniczne i esemesy, które wymieniali
ze sobą do późnej nocy, nie załatwiały sprawy.
Dzień, gdy pierwszy raz zapewnili
siebie o prawdziwym, wzajemnym uczuciu, zakończył się dla nich
pierwszym fizycznym spełnieniem i po tym, wszystkim czuli się
cudownie.
Bardzo szybko podjęli decyzję, że
powinni zamieszkać razem i tak zrobili.
Prawdziwy kłopot pojawił się,
gdy na święta pojechali do swoich rodzinnych domów. Oboje byli
wychowani w katolickich rodzinach i idąc za przykładem pozostałych
domowników, zamierzali w pełni uczestniczyć w religijnym przeżyciu
tych radosnych dla nich dni. Spowiedź i komunia święta, to były
żelazne punkty, które wszyscy w ich domach praktykowali od lat.
No i tu problem, bo ksiądz, niczym
prokurator, dla którego litera prawa nie pozostawiała miejsca na
jakiekolwiek okoliczności łagodzące, powiedział stanowcze:Nie!
Owszem, pokazał furtkę, którą
mógłby otworzyć, by łaskawie udzielić im sakramentu pojednania,
ale pod warunkiem, że będą żałowali tego wszystkiego, co
sprowadziło ich na „złą drogę” i dodatkowo zobowiązali się
do zaniechania grzesznego układu!
Dziewczyna ze łzami w oczach
odeszła od kratek konfesjonału i nie umiała zrozumieć, że złem
było to, iż pokochała i była kochana.
Najtrudniejszy moment liturgii
przeżywała w chwili komunii, gdy ludzie gremialnie ruszyli do Stołu
Pańskiego i niewielu pozostało wtedy na swoich miejscach.
Obok niej we mszy uczestniczyła
jej koleżanka ze szkolnej ławy, która podobnie jak ona, od kilku
miesięcy mieszkała w akademiku jej uczelni. Prze pierwsze miesiące
studenckiej przygody jej pasją, daleko większą od nauki, były
imprezy i cielesne uciechy, których nie odmawiała sobie, zmieniając
kolejnych partnerów fizycznych uniesień.
Aśka, zadowolona z siebie, dumnie
przemaszerowała w procesji przystępujących do komunii i tylko z
politowaniem spojrzała w kierunku „naiwniaczki”, której ksiądz
odmówił rozgrzeszenia.
Tę historię opisała mi
czytelniczka z pytaniem o moje zdanie i
pewnie ograniczyłbym się do mailowej odpowiedzi, gdyby nie jej
przemyślenia, które zakończyła pytaniem:”Szóste przykazanie-,
nie odnosi się do osób, które kochają prawdziwą miłością.
Fizyczne spełnienie tego uczucia staje się tylko umocnieniem ich
więzi.
Może dlatego coraz częściej
zastanawiam się nad tym, czy w trakcie spowiedzi powinnam mówić o
moim związku, którego nie uważam z coś złego i nie potrafię
winić się za to, że Dobry Bóg obdarzył mnie takim szczęściem”
Zakochana Izabelo, odpowiadając na
Twoje pytanie, kolejny raz posłużę się stwierdzeniem św.
Augustyna, którego nie bez powodu Kościół ogłosił Doktorem:
„Kochaj i czyń co chcesz”.
Choć pewnie znowu zostanę posądzony
o herezję podważania „oficjalnej” nauki głoszonej w Kościele,
to ośmielę się stwierdzić, że tam, gdzie jest miłość, zło
(grzech) nie ma dostępu!
Wspomniałaś w swym liście, że:”
Kościół w wielu sprawach winien zrewidować swoją
„nadinterpretację” Bożych przepisów, które Odwieczny nam
pozostawił, byśmy kroczyli Jego ścieżką.
I ja żywię taką nadzieję,
choćby po ostatniej Konferencji Episkopatu Polski, w trakcie której
Biskupi rozważali kwestię komunii dla osób w niesakramentalnych
związkach.
Co prawda lapidarny komunikat(nie
informując o szczegółach) głosi:” Będzie ona dozwolona tylko
pod pewnymi warunkami”; to mam nadzieję, że najbardziej istotnym
z nich będzie miłość tychże osób, by już nigdy nie czuli się
„wyautowani” z powodu uczucia, które ich połączyło.
Kryspin,
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz