Mieszkaliśmy na drugim piętrze
kamienicy w centrum Poznania.
Dzwonek do drzwi, a za nimi młody,
może 12 letni chłopak, który grzecznie przedstawił powód swojej
wizyty: „ Nasza mama choruje, mam czworo rodzeństwa, ojciec nie
żyje od roku i zwyczajnie cierpimy biedę”. Moja małżonka bez
namysłu wróciła do kuchni, by uszykować wsparcie dla tych
nieboraków: kostka masła, puszka szynki, spory kawał żółtego
sera i pół bochenka chleba. Chłopak grzecznie podziękował i
oddalił się z reklamówką.
Pół godziny później wychodząc z
mieszkania, na oknie klatki schodowej, zobaczyłem znajomą siatkę,
a w niej wszystko to, co daliśmy dla tej rodziny.
W pobliżu naszej kamienicy,
często, po obu stronach ruchliwego chodnika siadało w kucki dwóch
braci. Przed sobą stawiali małe puszeczki i prosili przechodzących
o wsparcie.
Zatrzymałem się przed jednym z nich i
widząc, że jest człowiekiem w sile wieku(mógł mieć około 35
lat), zaproponowałem mu 20 zł za pomoc przy wrzuceniu węgla do
piwnicy(pół tony!). Spojrzał na mnie z wyrzutem, który okrasił
epitetami( których nie godzi się cytować) no i odszedłem.
To tylko dwa przykłady z wielu,
które nauczyły mnie, że przy odruchu serca potrzeba zawsze
rozsądku, aby pomagając innym nie stać się ofiarą zwyczajnych
naciągaczy tworzących żebracze gangi wykorzystujące kobiety i
dzieci, do żerowania na litości nas wszystkich.
Teraz, gdy od dłuższego czasu
naczelnym tematem stała się sprawa pomocy uchodźcom zalewającym
Europę, mam mieszane uczucia.
Mój głos serca zmaga się z głosem
rozsądku i obawą.
Media każdego dnia informują nas
o kolejnych tysiącach desperatów napływających do granic Europy
twierdząc, że są uchodźcami uciekającymi przed wojną.
Trudno mi jednak uwierzyć, że są
to nieszczęśnicy wypędzeni w środku nocy ze swoich domostw i
uciekający w popłochu przed wojenną pożogą, gdy każdy z nich
jest ubrany w dobrej jakości ciuchy i dodatkowo wyposażony w
telefon komórkowy najnowszej generacji.
Gdy u naszego wschodniego sąsiada,
(na Ukrainie) przelała się fala wojennej przemocy, do Polski
dotarły setki uchodźców z terenów ogarniętych nieszczęściem.
Ale oni nie szli zorganizowanym tabunem
do naszych granic, a uratowali się wsiadając do samolotów, którymi
ich ewakuowano.
Z pewnością i teraz w ruinach
syryjskich miast są tacy nieszczęśnicy, którym wojna zabrała
wszystko, ale ich nie stać na to, żeby zapłacić kilka tysięcy
dolarów gangom przemytników ludzi za miejsce na prymitywnej tratwie
płynącej przez morze Śródziemne.
Pewnie miał rację Kardynał z
Warszawy, gdy wiernym w czasie procesji Bożego Ciała powiedział,
że:” Dzisiaj Chrystus ma twarz uchodźcy”.
Może powinien jednak doprecyzować,
że: Chrystus dzisiaj ma twarz osieroconych dzieci bezradnie
szukających swoich rodziców, dla których ich dawne domy stały się
cmentarzami? Ma oblicze ludzi ocalałych z wojennej pożogi,
bezskutecznie szukających nadziei i nie potrafiących nawet poprosić
o wsparcie, bo ból doświadczonego zła odebrał im sens
wszystkiego?
Jeśli mnie pamięć nie myli, to
państwa Zachodu nie wysłały w rejon konfliktu żadnego samolotu,
aby nim ewakuować uchodźców, a ograniczyły swoją aktywność do
bojowych nalotów, które przypominają manewry, w trakcie których
można przetestować skuteczność nowych broni.
Europa, z obecnym problemem „fali
wędrówki ludów”, stała się zakładnikiem własnej naiwności?
Wolę tak myśleć!
Ale prześladuje mnie jednocześnie i
inna myśl, że to tylko cyniczna polityka!
Niestety utwierdzają mnie w tym sami
politycy, gdy każdego dnia kłócą się w świetle telewizyjnych
kamer, zarzucając sobie nawzajem brak wrażliwości na los
nieszczęśników uciekających przed wojną.
Wystąpienie(kazanie) Kardynała
budzi we mnie nadzieję, że Kościół nie będzie klakierem żadnej
ze stron politycznej kłótni, bo Chrystus ma twarz prawdziwego
uchodźcy - człowieka ocalałego z wojennej pożogi! I dla nich
trzeba mieć otwarte serca!
Kryspin
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz