Kilka przecinających się ulic, a
przy nich rzędy domków szeregowych osiedla położonego na obrzeżu
miasta. Pomiędzy domami znajduje się plac zabaw dla dzieciaków, a
po sąsiedzku kilka małych sklepików, w których można zrobić
zakupy, gdy zapomniało się o czymś przy okazji pobytu w markecie
znajdującym się daleko poza terenem tej małej, miejskiej
ojczyzny.
Całości tego sielskiego obrazu
dopełnia świątynia stojąca obok szeregowców. Swego czasu
pobudowano ją wysiłkiem i hojnością wszystkich mieszkańców i to
był wtedy miły czas, gdy gromadzili się wszyscy, aby pomagać przy
stawianiu murów, a później przy upiększaniu terenu wokół Bożego
Domu.
Trochę ze smutkiem wspominają
mieszkańcy szeregowców czasy, gdy zapraszali się nawzajem na kawę
serwowaną na nie do końca skończonych tarasach swych domów. Jaki
to był miły czas, gdy po sąsiedzku gospodynie domowych ognisk
pożyczały sobie szklankę cukru, bo akurat którejś go zabrakło.
Później coś się popsuło we
wzajemnej życzliwości, bo sąsiad kupił wypasiony samochód, a do
tego, jego dziecko dostało się na prestiżowe studia i jakoś
zaczęło się mu powodzić lepiej, aniżeli pozostałym.
Początkowo brak życzliwości
mieszkańcy szeregowych domów załatwiali donosami pisanymi
cierpliwie do wszystkich możliwych organów ścigania, a później
było jeszcze gorzej.
Teraz przyszedł czas na milczące
mijanie się przy przypadkowym spotkaniu i na wzywanie policyjnego
patrolu, gdy przypadkowy gość zaparkuje na wysokości domu sąsiada.
Jedno tylko nie uległo zmianie,
gdy zwyczajowo w każdą niedzielę mieszkańcy szeregowców
zaliczają spotkanie z Chrystusem w parafialnym kościele i tylko ten
moment, gdy kapłan wzywa zebranych do przekazania sobie znaku
pokoju, jakoś do nich nie przemawia.
Taka swoista „dojrzałość”
bez wzajemnej życzliwości cechuje niestety wielu dorosłych
wierzących i może to stało się powodem reakcji Episkopatu, który
ostatnio doprecyzował proces przygotowywania młodych katolików do
dobrego przyjęcia sakramentu bierzmowania.
Wśród zadań, które postawiono
przed nimi, dwa wydają się znaczące:
-Kandydat powinien w kontaktach z
rówieśnikami przeprowadzić rozmowę o Panu Bogu!
-W sytuacji konfliktowej(której stał
się mimowolnym świadkiem), winien podjąć się roli mediatora, by
pojednać zwaśnionych!
Chyba nikt nie mógłby stwierdzić,
że w samym założeniu te wytyczne są słuszne, ale?
Trudno mi wyobrazić sobie
trzynastoletniego mediatora, który skutecznie doprowadziłby do
zgody skłóconych od lat dorosłych, a wkraczając w konflikt
pomiędzy rówieśnikami, naraziłby się na solidnego guza od nieco
silniejszych od siebie kolesi.
Podobnie mało atrakcyjnie brzmi
zadanie alternatywne: Rozmowa o Panu Bogu w czasie np. przerwy
pomiędzy lekcjami.
Może więc lepiej byłoby, gdyby te
zadnia szacowni przedstawiciele Episkopatu nałożyli na rodziców
kandydatów (w tym także na chrzestnych)?
W parafialnych kościołach
proboszczowie często organizują ceremonie odnowienia przyrzeczeń
ślubnych. Może także warto by było dorosłym wierzącym
organizować takie odnowienie przyrzeczeń z sakramentu bierzmowania?
A wśród nich jednego, które winno
być synonimem chrześcijańskiej dojrzałości: życzliwość do
drugiego człowieka (tak na co dzień - zawsze!)?
Ostatnio byłem świadkiem
telefonicznej rozmowy dwóch pań, z których jedna mieszka na
zachodzie Europy, a jej rozmówczyni w Polsce.
Nasza krajanka, gdy rozmawiały o
nadchodzącej wiośnie, żartobliwie stwierdziła, że nawet pogoda u
tamtej jest lepsza i częściej im świeci słońce.
Pani z zachodu odpowiedziała z
uśmiechem: „bo u nas są ludzie bardziej życzliwi dla siebie!”
I po chwili dodała już trochę miej
radosna:”może dlatego, że u nas jest mniej katolików?”
Kryspin,
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz