Ksiądz Wojciech, kapelan szpitala
na południu Polski, przez lata zapracował sobie na miano kapłana z
sercem, przez co bardzo polubili go pacjenci i personel leczniczej
placówki. Jako jeszcze młody człowiek kipiał wręcz potrzebą
niesienia pomocy i nadziei tym, których życie sponiewierało i
przysłoniło słońce optymizmu na szpitalnych oddziałach. Po
pewnym czasie czując niedosyt dotychczasowych zajęć, poprosił
swojego biskupa, by mógł cyklicznie( także w ramach swojego
urlopowego czasu) realizować powołanie niesienia Chrystusa także
poza granicami diecezji, ba nawet Polski, w dalekim kraju Ameryki
Południowej.
Co roku wyjeżdżał na dwa
miesiące, aby w dalekim Paragwaju mówić tamtejszym biednym
ludziom, że kiedyś pojawił się na palestyńskiej ziemi taki
dziwny gość, który pokochał ludzi tak do końca, że dla ich
Zbawienia nie zawahał się oddać swojego życia na krzyżu. Ksiądz
Wojciech nie tylko mówił im o Chrystusie, ale także starał się,
w miarę swoich możliwości, zaradzać ich egzystencjalnym kłopotom
i dlatego postanowił zrobić dla nich coś więcej.
W indiańskiej rodzinie spotkał
małą 4 letnią dziewczynkę, która w tamtych warunkach zostałaby
skazana na na nieodwracalne kalectwo. Kapłan postanowił
zorganizować operację dla małej, którą można by przeprowadzić
w Polsce i do swoich bliskich powróciłaby już zdrowa.
I tu zaczęły się kłopoty, bo
szpitalny duszpasterz nie tylko zarażał innych ideą pomagania na
krańcu świata, ale stał się osobą medialną.
Pytany przez dziennikarzy, co
skłoniło go do szukania na krańcach świata przestrzeni do
czynienia dobra, odpowiedział:”Tam też jest Kościół naszego
Pana, a tak wielu ludzi go jeszcze nie poznało. Owszem, są tam
kapłani, ale jest ich zbyt mało, by sprostać wyzwaniu. Obok
szeregowych duszpasterzy są także hierarchowie tamtejszego Kościoła
i ich postawa mnie zachwyciła. Oni są blisko ze swoimi wiernymi i
zauważyłem, jak bardzo zależy im na pomaganiu najbiedniejszym.
Tamtejsi biskupi tak bardzo różnią się od naszych duszpasterzy,
którzy tkwią w jakimś odrealnionym świecie, bardzo daleko od
ludzkich spraw!”
Po takiej wypowiedzi ksiądz
misjonarz musiał liczyć się z reakcją swoich zwierzchników.
Konsekwencją był list biskupa ordynariusza, który pogroził zbyt
wylewnemu kapłanowi i wezwał go do stonowania swoich
wypowiedzi(duchowny miał przestać gwiazdorzyć!)
Czarę goryczy ksiądz Wojciech
przelał, gdy publicznie wypowiedział się na temat celibatu,
twierdząc, że ten kościelny nakaz nałożony na kapłanów
prowadzi do skandali z pedofilią wśród duchownych włącznie!
Teraz odpowiedź przełożonych była
szybka i stanowcza: Ksiądz Wojciech został ukarany suspensy (zakaz
noszenia stroju duchownego i sprawowania czynności kapłańskich
wynikających z mocy święceń!), aby nie wyglądało to na rodzaj
zemsty, w uzasadnieniu napisano, że w postępowaniu duchownego
doszukano się nieuczciwości w sprawach finansowych i gdyby to nie
przemawiało; zachowanie księdza, jego wypowiedzi podyktowane są
zaburzeniami psychicznymi!
Kościół(zwłaszcza Polski) nie
lubi problemów i zachowuje się jak struś.
Jeśli jest jakiś kłopot, to głowa w
piach i przeczekanie, może ludzie zapomną.
Kościół nie lubi rozwiązywać
problemów, zwłaszcza takich, które mogłyby zburzyć
samozadowolenie tej instytucji i to niezależnie na jakim poziomie
pojawia się problem.
Ostatnio sam doświadczyłem tego,
gdy do moich drzwi zapukał miejscowy proboszcz. Muszę powiedzieć,
że wykazał się nieostrożnością, bo kilka tygodni wcześniej
zablokował możliwość mojego spotkania z czytelnikami(pisałem o
tym), a teraz przestąpił próg mojego domu. Oczywiście ucieszyła
mnie ta duszpasterska wizyta, bo mogłem poinformować go, że moje
książki nie są przeciwko Kościołowi, a ukazują tylko(a może
aż) problem, o którym powinno się rozmawiać. Położyłem na
kolędowym stole moje książki(„Zakochaną
koloratkę”,”Zatroskaną koloratkę-Pasterzy i najemników”
oraz „Zaufaną koloratkę-konfesjonał krzywd”) i chciałem
je ofiarować wielebnemu, by poznawszy ich treść, mógł
obiektywnie się do nich ustosunkować.
Ksiądz zaskoczony moją „ofiarą”,
po chwili namysłu zaproponował, że zabierze książki w drodze
powrotnej, po skończonym kolędowym obchodzie.
Czekałem do późnych godzin
wieczornych, ale się już nie pojawił.
Zapomniał-sądzę, że nie?
Głowa w piach i przeczekanie, może
problem zniknie, albo ludzie zapomną?
Mam jednak nadzieję, że nie!
Kryspin
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz