*
Minął
kolejny rok mojej iluzji spokoju. Jednak każdego dnia bałem się,
że wśród przypadkowo spotkanych ludzi, znajdzie się ktoś, kto
powie:
„Ja
ciebie znam i słyszałem o twoich koszmarach na plebani!”
-Bałem
się tego każdego dnia, aż do chwili, gdy jedna rozmowa uwolniła
mnie od strachu.
Było
to 7 kwietnia - początek ciepło zapowiadającej się wiosny.
Do
późnego wieczora łaziłem po ulicach i cieszyłem się świeżym
powietrzem po dopiero co spadłym deszczu. Nie chciało mi się
wracać do czterech ścian mojej samotni i do domu przyszedłem
dobrze po dwudziestej drugiej.
Zaraz
po powrocie zamierzałem wziąć prysznic i się położyć i wtedy
odezwał się dzwonek mojej komórki. Wyświetlił mi się nieznany
numer i jak zawsze zamierzałem odrzucić to połączenie, ale
pomyliłem klawisz i usłyszałem znajomy głos.
To
był Jurek Maciejewski z mojej rodzinnej miejscowości.
On
przed laty także doświadczył „przyjaźni” księdza proboszcza
i przez kolejne lata dochodził do normalności, będąc stałym
klientem poradni zdrowia psychicznego.
Jego
historia była podobna do mojej.
Przed
laty, będąc na studiach, poznał dziewczynę, z którą się
ożenił.
Ich związek przetrwał jednak tylko niecały rok i zakończył
się rozwodem.
Od
tego momentu wrócił do rodzinnego domu i przez kolejne lata
mieszkał z matką. Długo był praktycznie na jej utrzymaniu. Nie
pracował i nawet nie szukał jakiegokolwiek zajęcia, choć skończył
studia i był dobrze zapowiadającym się nauczycielem historii.
*
Teraz
zadzwonił do mnie, prosząc o spotkanie i chwilę rozmowy.
Gdybym
nie słyszał determinacji w jego głosie, pewnie bym się nie
zgodził, bo wiedziałem o czym miałaby ta rozmowa być, a na to nie
miałem ochoty i siły.
On
pewnie także to wiedział i może dlatego tym bardziej nalegał.
W
końcu się zgodziłem!
Przyjechał
następnego dnia i przegadaliśmy całe popołudnie.
Opowiedział
mi ze szczegółami swoją historię plebanijnej „przyjaźni”.
Później
mówił o latach traumy, nieudanych próbach powrotu do normalnego
życia, niezliczonych sesji terapeutycznych, które tak naprawdę
nic nie zmieniły. Wraz z upływem lat było tylko gorzej i dlatego
zadzwonił do mnie, czując, że to może być jego droga ocalenia.
Także
opowiedziałem mu swoją historię i nic to, że była ona tak bardzo
podobna do jego doświadczeń. Ja tego potrzebowałem, czułem to,
że muszę wyrzucić z siebie to wszystko...
Podobnie
jak on, ja także wielokrotnie trafiałem na kozetkę psychologa, czy
psychiatry i tam mówiłem o tym, ale za każdym razem efekt,
podobnie jak u Jurka, był mizerny, żeby nie powiedzieć- żaden!
Tego
wieczoru po naszej rozmowie obaj zrozumieliśmy, że to jest to!
Nam
było potrzeba właśnie takiej oczyszczającej wzajemnej spowiedzi
naszej krzywdy.
Wtedy
narodził się nam pomysł powołania stowarzyszenia, które mogłoby
służyć innym, takim samym ofiarom skrzywdzonym przez ludzi w
sutannach....
Od
ponad dwóch lat spotykamy się cyklicznie na czymś w rodzaju
mitingów. Za każdym razem w innym mieście spotykamy się ze sobą, aby
mówić o sukcesach i porażkach w drodze do normalności.
Każdy
z nas jest na innym etapie swojego piekła.
Niektórzy
dopiero wyszli z tej matni, inni mają już bagaż lat, ale nadal zmagają
się z koszmarami wspomnień.
-Co miesiąc spotykamy się w małych kręgach, podobnie jak anonimowi alkoholicy.
-Może
to mało stosowne porównanie, ale oni także odnajdują siły na
codzienną walkę o normalność, mówiąc o swoim przeszłym
koszmarze....
Kryspin
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz