niedziela, 23 lutego 2025

Fenomen Biblii

Biblia to najbardziej znana książka w dziejach świata i tego nikt nie neguje.

Przez wieki doczekała się liczonych w milionach egzemplarzy wydań, będąc dla jednych świętością, a dla innych ciekawym dokonaniem literackim i do tego spisywanym przez ponad tysiąc lat (od VIII wieku przed naszą erą aż po II wiek naszej ery). Jeżeli do tego dołożyć to, iż autorzy opisali w niej zdarzenia dalece poprzedzające czas ich publikacji, to mamy gotowy materiał do sporów i przetaczających się przez różne gremia mniej lub bardziej uprawnionych badaczy pragnących potwierdzić lub zanegować historie w niej opisane.

Ostatnio uaktywniła się opcja zwolenników prawdy zawartej w tej księdze, którzy byliby gotowi poświęcić wiele (także finasowo), aby dowieść, że Biblia zawiera tylko prawdę z zamierzchłej historii i dlatego nie przeszkadzało im to w zakrojonych na dużą skalę poszukiwaniach najstarszych artefaktów, jak chociażby szczątków arki Noego ocalałej ponoć gdzieś na zboczach góry Ararat, czy próby odnalezienia najświętszej pamiatki antycznych Izraelitów jaką była Arka Przymierza.

Póki co ich wysiłki pozostały w swerze niespełnionych oczekiwań, co jednak nie zniechęciło najbardziej wytrwałych do dalszych działań.

Po drugiej stronie tego jedynego w swoim rodzaju sporu stanęli ci, którzy zanegowali jakąkolwiek wartość Biblii w obszarach prawdy historycznej.

Kilka dni po Bożym Narodzeniu w jednym z ważniejszych portali internetowych ukazał się obszerny materiał pewnego historyka kultury, który w sposób stanowczy zawarł swoją krytykę na tematy historycznej prawdy opisanej w tej księdze. Najpierw rozprawił się z dziejami Mojżesza i szroko opisanej ucieczce Izraelitów z egipskiej niewoli.

Autor tegoż reportażu z góry przekreślił możliwosć takiego faktu, bo jak stwierdził, nie odnaleziono żadnych artefaktów potwierdzających te wydarzenia.

Później zabrał się za krytykę idei wielkiego Izraela z czasu Dawida i Salomona wyrokując, że w Biblii mamy do czynienia ze swoistą megalomanią w ukazywaniu ich królestwa jako znaczącego podmiotu na ówczesnej mapie Bliskiego Wschodu i przyznał że w tym przypadku można by mówić li tylko o mało znaczącej nacji luźnych w swoich strukturach plemion.

Bardzo ciekawie natomiast przedstwił swoje stanoiwisko co do narodzin Jezusa w okolicach Betlejem. Nie zanegował samego faktu narodzin, ale powołując się na bliżej nie znane apokryficzne przekazy „doprecyzował” jak miały one przebiegać.

Maryja, według autora. nie rodziła w samotności, bo towarzyszyły jej dwie akuszerki, z których jedna miała nawet potwierdzić niezwykłość tego zdarzenia, bo matka maleństwa faktycznie była dziewicą w sensie medycznym.

Przyznam, że ze zdziwieniem przeczytałem ten fragment artykułu i tylko pozostało mi w głowie pytanie: do jakich tajemnych źródeł dotarł autor, że w tak dokładny sposób zrelacjonował zdarzenie, które według bliższych świadków odbyło się przy asyście tylko prymitywnych pasterzy z oklicznych łąk i może jeszcze kilku bydlątek, ale one były mało istotnym źródłem informacji.

Czym jest więc Biblia?

Sądzę, że ani zwolennicy teorii o jej historycznej prawdziwości, ani ci, którzy w cłości negują jej wartość, są bliscy prawdy.

Biblia to szczególny przekaz majacy ukazać drogę relacji zbliżania się Boga do ludzi i fakty z historii Narodu Wybranego są tylko dodatkowym tłem tych wydarzeń. Autorzy spisujacy te historie przekazywali treści strawne ludziom tamtego czasu i ich mentalności, i nic ponad to.

Biblia nie aspiruje do miana księgi historycznej, ale jest teologicznym przekazem procesu nawiązywania przyjaźni Boga z ludźmi i to ze wszystkich okresów dziejących się na przestrzeni tysięcy lat.

Mając to na względzie można śmiało wysnuć tezę, że była ona aktualna dla wiary minionych pokoleń, ale także jej przesłanie nigdy nie straciło na wadze nie tylko dla nas tu i teraz żyjacych, ale i dla tych, którzy będą po nią sięgali w ciagu następnych tysiącleci, bo historia nawiązywania przyjaznych relacji Boga z człowiekiem nigdy nie ulegnie przedawnieniu.

Kryspin 

poniedziałek, 17 lutego 2025

 

Siła gromnicy

Kiedy zdarza się, że w wyniku awarii dostawcy energii elektrycznej przerywają przesył prądu do naszych mieszkań, wtedy powracamy do już nieco zapomnianych alternatywnych źródeł rozpraszających mrok naszych domostw, woskowych świec.

To one rozpraszają mrok, który od zawsze budzi w człowieku niepokój przywracając spokój w czasie tych niedogodności.

Świece, będące następcami oliwnych kaganków, towarzyszą nam już od bardzo dawna i zawsze budzą dobre emocje, może dlatego lubimy ich skaczące płomienie chętnie zapalane przy wielu okazjach, kiedy pragniemy uczynić je wyjątkowymi.

Płomień palącego się wosku ma także swoiste przesłanie, bo symbolizuje życie i może dlatego tak chętnie zapalamy znicze kiedy pragniemy rozproszyć mroki przeszłości odwiedzając mogiły naszych bliskich, po ludzku będących już po drugiej stronie źycia, ale w naszej pamięci ciągle pozostających żywymi.

Na początku lutego corocznie obchodzimy święto Ofiarowania Pańskiego upamiętniające odwiedziny w jerozolimskiej świątyni młodej żydówki, która w zawiniątku przyniosła swojego pierworodnego synka, aby ofiarować go Odwiecznemu. W tej, wynikającej z tradycji powinności towarzyszył jej opiekun maleńkiego Jezusa, jej małżonek Józef, który w imieniu całej rodziny złożył u stóp ołtarza dwie synogarlice, jako należną ofiarę.

To święto obchodzone już od V wieku z czasem utrwaliło się w chrześcijańskiej tradycji jako święto Matki Bożej Gromnicznej i tak towarzyszy nam po dziś dzień, a jego nieodłącznym atrybutem od X wieku stał się zwyczaj święcenia zapalonej świecy jako symbolu żywego Chrystusa.

Płomień zapalonej świecy to od niepamiętnych czasów to nieodłączny towarzysz wiary naszych przodków, ale i zwyczajowy atrybut naszych obrzędów religijnych.

Pierwszy raz zapalamy ją przy okazji inicjacji chrześcijańskiej w trakcie obrzędu chrztu, kiedy dzierżą to światło chrzestni, jako dar życia w Chrystusie. Później, już nieco zapomniany przedmiot powraca jako znak przyjaźni z Bożym Synem, kiedy nasze pociechy przystępują do pierwszej komunii, ale potem najczęściej ląduje w jakiejś domowej graciarni jako zbędna i mało istotna pamiątka minionego czasu.

Taki niestety los dotyka ten ważny dla naszej wiary atrybut w dzisiejszej rzeczywistości i mało kto pamięta, że dla naszych przodków świeca-gromnica stanowiła bardzo ważny element wiary.

Co prawda może budzić uśmiech dzisiejszego, oświeconego wiedzą człowieka przypisywanie jej nadzwyczajnej mocy jaką jej przypisywali nasi przodkowie, kiedy w obliczu szalejącej burzy stawiali ją zapaloną w oknie swojego domostwa wierząc w to, że palący się płomień ochroni ich siedzibę przed najgorszym, to jednak dawni ludzie wierzyli w tę moc.

W podobny sposób niekiedy odbieramy pragnienie stroskanych domowników w chwili śmierci kogoś bliskiego, kiedy to usiłują umieścić w jego gasnących dłoniach woskową świecę wierząc w to, że ona stanie się przepustką do szczęśliwej wieczności.

Może i w tej tradycyjnej wierze jest wiele akcentów budzących sprzeciw bądź politowanie u trzeźwo stąpających po ziemi wyznawcach racjonalizmu, w których sercach nie ma miejsca na pielęgnowanie ciemogrodu, ale czy tak do końca mogą być pewni, że prawda jest tylko w tym co empirycznie mierzalne?

Pewnie, że płomień nawet najbardziej magicznej świecy nie załatwi nam nietykalności, czy przepustki do wiecznego szczęścia, ale jeżeli otoczony jest prostą wiarą, że za nim stoi ten, który pojawił się wśród nas po to, aby rozproszyć mrok i wprowadzić nas na drogę światla przyjaźni z Odwiecznym, to nabiera to innego znaczenia.

Może warto więc korzystać z tego zapomnianego nieco akcentu zawierzenia, kiedy nasze racjonalne życie solidnie daje nam w kość i czujemy się bezradni wobec mroku niepewności, wtedy jej płomień przypomni nam, że nie jesteśmy z tym sami, bo On rozświetla nawet największy mrok.

Kryspin

wtorek, 11 lutego 2025

 

Czas na zmianę

Kiedy Mojżesz udał się na górę Synaj, aby tam spotkać się z Bogiem, jego podopieczni, których dopiero co uwolnił z egipskiej niewoli, czyjąc pustkę opuszczenia, kiedy Odwieczny zdawał się im kimś odległym i nie do końca zrozumiałym, zdecydowali się przetopić zebrane kosztowności, aby z nich odlać złotego cielca, jako substytut zaspokajający potrzebę wiary.

Trudno się dziwić, że ich przywódca w chwili gniewu roztrzaskał o skały kamienne tablice, na których zapisany był kodeks moralny przekazany mu przez samego Boga; ale tak nie do końca należy potępiać zachowanie tych oczekujacych u stóp góry, bo przecież ich historia wiary była dotąd bardzo krótka i tak nie do końca wrosła w ich dusze, dlatego zawiedli.

My obecnie jesteśmy w zupełnie innej sytuacji, bo korzenie naszej wiary możemy liczyć wiekami tradycji, a jednak i dzisiaj przychodzi się nam mierzyć z wątpliwościami podgryzającymi korzenie naszej pewności w tych kwestiach.

Kiedy Bóg zdaje się być dla nas odległym na tyle, że zaciera się jego obraz, człowiek popada w przekonanie prowadzące do wątpliwości, czy On faktycznie istnieje.

Dodatkowo mogą dotknąc nas zrządzenia losu sprzyjające tym narastającym wątpliwościom, czego mogliśmy doświadczyć chociażby w mininym wieku, kiedy świat pogrążył się w czarnym czasie II Wojny Światowej, która przyniosła nam śmierć milionów niewinnych ludzi nie tylko na wojennych frontach, ale i w koszmarze nienawiści nazistowskiej filozofii tworzącej obozy zagłady dla całych narodów.

Niejednokrotnie spotykałem się z zarzutem stawianym mi przez czytelników: jak można akceptowac wiarę w Boga, jeżeli On biernie się przyglądał gehennie milionów i nie reagował?

Po tak stawianym pytaniu moi mailowi rozmówcy otwarcie deklarowali, że oni z takim Odwiecznym nie chcą mieć nic do czynienia i zwyczajnie negowali jego istnienie.

Po ludzku sądząc trudno jest dyskutować z takim zarzutem, ale po chwili dochodziłem do wniosku, że te radykalne głosy krytyki wobec Boga stawiali ci, których los bezpośrednio nie doświadczył tą nieludzką traumą, a kiedy analizowałem wspomnienia bezpośrednich ofiar tych koszmarów, to prawie zawsze stawiali świadectwo wręcz przeciwne, kiedy otwarcie mówili, iż tylko wiara pozwoliła im przetrwać ten koszmar.

Inną grupę stworzyli wierzący co prawda w Boga, ale będąc zawiedzionymi samym Kościołem, zdecydowali się na opuszczenie tej wspólnoty.

-”Kościół zrobił wszystko, abym odszedł”.-stwierdził młody człowiek w luźnej rozmowie w gronie przyjaciół i aby nie być gołosłownym dodał:

-”Nie wierzę księżom, biskupom i całej tej zgrai ludzi w sutannach, kiedy głoszą niby szczytne idee o ubustwie, a sami pławią się w dostatku i za nic mają moralość, kiedy są nieustannie bohaterami obyczajowych skandali.”

Nie ma co dyskutować nad marerią zarzutów tego młodego człowieka, ale o jednym zapomniał.

Kościół to nie tylko sprawa tych, którzy stroją się w liturgiczne szaty, ale to współnota nas wszystkich, bo każdy wierzący jest cegiełką tego gmachu, który powołał do istnienia Chrystus.

Pewnie, że można opuścić rodzinę deklarując, że nie chcę z nią mieć nic wspólnego, ale to nie wyczerpuje sprawy.

Można Boga zamienić na złotego cielca i starać się czuć szczęśliwym, ale to nie poskutkuje, bo drzewko wyrwane z korzeni nie przetrwa na skalnym podłożu bez żyznej gleby.

Przed nami szczególna noc, kiedy dokonamy rozbrartu z odchodzącym rekiem licząc na to, że spełnią się życzenia, iż ten nadchodzący przyniesie nam oczekiwaną odmianę.

Będziemy tego sobie życzyć wzajemnie i może to dobry czas, aby na chwilę zatrzymać się w upojnym tańcu, usiąść z samym sobą w chwili ciszy i pomyśleć nad tym, co moglibyśmy zmienić w sobie, aby w pogoni za sukcesem nie zatracić w swoim istnieniu tego, co jest ważne dla naszej przyszłości i to nie tylko na nadchodzące 365 najbliższych dni.

Takiej chwili zastanowienia nad tym co ważne życzmy sobie w trakcie tej magicznej nocy.

Kryspin

niedziela, 2 lutego 2025

 

Zbrodnia herodowa

W mroku nadchodzącej nocy pogrążyło się Betlejem, małe miasteczko w Judei od pewnego czasu będące miejscem spotkania potomków Dawida, którzy przybywszy na spis ludności ogłoszony przez rzymskiego cesarza, teraz zgromadzili się w cieple okolicznych zajazdów i pewnie kończyli wieczorny posiłek, kiedy na obrzeżach tej miejscowości, w skalnej grocie pełniącej dotąd rolę stajni dla owiec wypasanych na okolicznych pastwiskach, dokonał się cud narodzin.

Młoda kobieta tam powiła swoje dziecię, bo nie było miejsca bardziej przychylnego dla nowonarodzonego.

Urodziła swojego syna w zupełnej samotności, kiedy jedynymi świadkami tego cudu były tylko zwierzęta zgromadzone tam na nocny spoczynek.

Chociaż obolała po dopiero co przeżytym porodem, zawinęła malca w kawałek płutna i położyła w żłobie wymoszczonym słomą. Jej mąż pewnie nazbierał chrustu, by rozpalić ognisko, aby choć trochę ogrzać malca

Po chwili w grocie pojawili się okoliczni pasterze zaciekawieni tym, co się przed chwilą wydarzyło i podzielali radość rodzicieli z narodzin małego synka.

Betlejem pogrążone w nocy nawet nie zauważyło, że tuż obok dokonał się cud narodzin, ale nie wszyscy przeszli do porządku nad tym faktem, bo w pałacu Heroda, satrapy rządzącego w Judei, nikt nie spał tej nocy.

Powodem niepokoju króla stała się diagnoza nadwornych doradców, którzy interpretując zapowiedzi proroków i obserwując niezwykłe znaki na niebie, stwierdzili, że właśnie teraz w Betlejem na świat przyszedł przyszły władca Izraela.

Nowonarodzony stał się zagrożeniem dla tronu i spowdował paniczny strach starego władcy, że jego panowanie mogłoby być zagrożone.

Dziecko stało się przyczyną paniki Heroda więc na jego rozkaz, niejako prewencyjnie, siepacze z pałacu dokonali rzezi zabijając kilkanaście niemowląt z okolicznych miejscowości.

Historia zapamiętała te haniebne wydarzenia jako zbrodnię herodową.

Małe dziecko już przez sam fakt narodzin może budzić niepokój także i dziś, o czym mogą swiadczyć co chwilę wybuchające emocje związane z prawem aborcyjnym.

Wszyscy pamiętamy nieodległy czas, kiedy przez ulice naszych miast przetoczyły się czarne marsze kobiet domagających się poluzowania restrykcyjnych w ich mniemaniu rozwiązań prawnych, które wychodząc naprzeciw prawom nienarodzonych, ograniczały dysponowanie swoim ciałem kobietom.

-”Moje ciało, moja sprawa”- to sztandarowe wezwanie zwolenniczek liberalizacji praw aborcyjnych, które ochoczo podjęli ludzie sprawujący obecnie władzę i dlatego z uporem godnym lepszej sprawy, co chwilę wystepują z inicjatywami legislaicyjnymi mającymi usankcjonować żądania aborcyjnych aktywistek.

Z przykrością zauważąm, że dzieci nie mają dobrego czasu w naszej rzeczywistości, co widać, kiedy decyzją ministerstwa zdrowia zamierza się ograniczać ilość porodówek dla przyszłych matek, gdy jednocześnie szpitale obliguje się do gotowości powszechnego świadczenia usług aborcyjnych.

Dziecko zagrożeniem mojej wolności, to argument kobiet domagających się prawa do powszechnej możliwości zabicia nowego życia do 12 tygodnia życia nienarodzonego.

Rodzi się w tej chwili pytanie:

Czym różni się 12 tygodniowe dziecko w łonie matki od tego, które miało szczęście się narodzić?

Herod uzurpował sobie prawo do decydowania, czy ma prawo żyć dziecko, które w jego mniemaniu zagrazało jego dobremu samopoczuciu i delatego skazał je na śmierć.

Historia milczy o tym, czy spotkała go za tę zbrodnię kara, ale chyba wystarczającą sprawiedliwością stał się utrwalony przez historię kazus zbrodni herodowej i to z nim pozostanie już na zawsze.

-”Moje ciało, moja sprawa”, i to prawda głoszona przez „wyzwolone” kobierty, ale to wezwanie nie może usprawiedliwiać zabicia dziecka, które już nie jest jej ciałem.

Kryspin