Mamy za sobą kolejny szczyt
listopadowych wypraw na groby naszych bliskich. Policja podsumowała
akcję „Znicz” podając tragiczne statystyki ludzkiej
nieostrożności, które jak co roku dostarczyła kolejnych
„lokatorów” naszych miejsc wiecznego spoczynku.
Pewnie jak co roku, także główni
organizatorzy cmentarnych uroczystości, czyli strona kościelna,
dokonała takiego podsumowania.
Co prawda nikt nie poustawiał
elektronicznych czytników, które przy wejściowych bramach
policzyłyby przybyłych na te uroczystości, ale jakoś można było
dokonać chociażby porównania do lat minionych, przeliczając
zawartość płóciennych woreczków umieszczonych na długich
kijach, aby nie ominąć żadnego z odwiedzających w tym dniu swoich
bliskich zmarłych.
Swoją drogą to bardzo zmyślny
sposób, dzięki któremu panowie z rad parafialnych, mogli rzetelnie
wypełnić zadanie postawione przed nimi: zebrać ofiarność co do
ostatniego ziarenka(także od tych, którzy widząc nadchodzących
poborców cmentarnej daniny, próbowali schronić się za pomnikami)
Oczywiście składka została
poprzedzona informacją wielebnego celebransa, który w kilku słowach
wyjaśnił cel zbiórki.
Na cmentarzu, na którym byłem tego
roku, zebrani zostali poinformowani, że pieniążki będą
przeznaczone na gruntowny remont zabytkowego kościółka, który od
wieków jest chlubą miasta, jako najstarszy, drewniany zabytek
budowli sakralnej w okolicy.
Co prawda jakąś kasę dorzuci Unia
Europejska(o czym enigmatycznie wspomniał kościelny organizator tej
imprezy), ale na owieczki zgromadzone przy mogiłach przypadł
obowiązek wsparcia tego zamierzenia w kwocie(tu pominę jej
wielkość).
O godzinie 14.00 na cmentarzu
rozpoczęły się oficjalne, kościelne uroczystości Wszystkich
Świętych.
Ku mojemu zdziwieniu mszę polową
(pod gołym niebem), co powinno być żelaznym i pierwszym punktem
religijnych celebracji, poprzedziła procesja żałobna z pięcioma
przystankami(logicznym i religijnie uzasadnionym powinna odbywać się
w następnym dniu, gdy Kościół wspomina i modli się za wszystkich
zmarłych).
Co prawda kondukt modlitewny ograniczył
się tylko do kilku alejek rozległego cmentarza, ale dzięki
solidnemu nagłośnieniu, mogli w nim czuć się uczestnikami
wszyscy, nawet stojący w najbardziej oddalonych miejscach
nekropolii.
I tu miałem co najmniej mieszane
uczucia, bo szczerze zamierzałem uczestniczyć w procesyjnej
modlitwie, ale …..
No właśnie- po każdej
modlitewnej przerwie, gdy modliliśmy się w intencjach naszych
zmarłych, następował czas, gdy kondukt posuwał się do następnego
przystanku i wtedy wkraczał parafialny „wirtuoz”, miejscowy
organista. Za każdym razem, gdy zaczynał kolejną pieśń, miałem
wrażenie, jakbym się przeniósł do okupowanej Warszawy, gdzie
uliczny grajek wyśpiewywał kuplety przeciwko okupantowi.
Wielkim uproszczeniem jednak byłoby
zwalić całą winę na nieboraka, który pewnie i miał dobre chęci,
ale „repertuar” kościelnych pieśni go ograniczał i było jak
było.
Dzień Wszystkich Świętych z
założenia jest dniem radosnym, przenikniętym nadzieją, że nasi
zmarli dostąpili szczęścia zbawionych, więc smętne zawodzenie
pieśni sprzed wieków, nie pasuje do radości nadziei.
Pewnie mój punkt widzenia podziela
coraz więcej ludzi, bo w trakcie cmentarnych uroczystości
zauważyłem (pomimo, że pogoda tego roku była w miarę łaskawa)
wyjątkowo mało ludzi przy grobach.
Gdy wracałem po zakończonej mszy,
na drodze prowadzącej do cmentarza mijałem bardzo wielu ludzi,
którzy udawali się na mogiły swoich bliskich dopiero po
zakończonym nabożeństwie.
Może w podsumowaniu tego
szczególnego święta warto zastanowić się także nad tym dostojni
przedstawiciele Kościoła.
Cmentarze i tam spoczywający, to
tylko przeszłość wiary.
Kryspin,
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz