wtorek, 31 października 2017

Kazanie na pogrzebie


   W tych dniach najczęściej odwiedzanym miejscem, do którego pielgrzymują tłumy, są cmentarze.
Z racji święta 1 listopada gromadzimy się wokół tych, których kiedyś odprowadziliśmy w ich ostatnią drogę.
  Może zapalając na ich grobie lampkę pamięci, snujemy wspomnienia z nimi związane.
Przetaczają się nam przed oczami sceny z ich życia, a niekiedy także i te z ich ostatniego pożegnania, pogrzebu.
   Był wtedy kondukt żałobników: bliska rodzina, grono znajomych, sąsiadów i tych wszystkich pozostałych, którzy przyszli z różnych powodów.
   A..., i jeszcze ksiądz, który przewodniczył ceremonii.
Pogrzebowy marsz poprzedziła msza w cmentarnej kaplicy, bądź w parafialnym kościele i to wszystko....
  No może warto wspomnieć, że celebrans w kazaniu mówił tak ciepło, starając się pokrzepić zasmuconych.
A o czym konkretnie było pogrzebowe kazanie?
-„No jak to o czym....? Ksiądz mówił o Panu Bogu i o naszym przeznaczeniu”-odpowiedzą ci bardziej gorliwi, a reszta wspominających zbywa pytanie ogólnikiem:
-”No to co zawsze się mówi przy takiej okazji”
   Rytuał, ściśle przewidziane modlitwy, których słowa często jawią się uczestnikom kościelnych uroczystości niczym tajemnicze zaklęcia, to nie sprzyja głębi przeżywania liturgicznego zgromadzenia.
   Owszem, będąc częstym uczestnikiem takowych, nawet potrafimy recytować odpowiedzi z mszalnego dialogu, czy śpiewać żałobne „Witaj Królowo.”, ale co po tym wszystkim w nas zostaje, gdy powracamy do życia poza ?
   Jest jeden element zmienny i stały zarazem, który Kościół przewidział jako dodatkowe duszpasterskie narzędzie, to homilia, kazanie głoszone w czasie liturgii, także pogrzebowej
-„Byłam ostatnio na kilku pogrzebach moich bliskich i odczuwam niedosyt związany z kazaniami, które za każdym razem były takie same. Stek ogólników przeplatanych urywkami z Biblii i ani jednego słowa o zmarłym, jakby całe jego życie było mało istotnym epizodem.
Owszem, jeden z pogrzebów odbywał się na dużym, miejskim cmentarzu, gdzie ceremonię prowadził jakiś „dyżurny” kapłan, który tego dnia odprowadzał któregoś tam zmarłego i miał pewnie przed sobą jeszcze kilka takich „taśmowych” pochówków ( kolejna ceremonia miała się odbyć za pół godziny), ale pozostałe prowadzili kapłani z małych parafii i znali zmarłych, których pogrzebom przewodniczyli.”
   Podzielam poczucie niedosytu, jakie towarzyszyło mojej mailowej rozmówczyni, bo także ostatnio miałem wątpliwą przyjemność wysłuchiwać tego rodzaju „oratorskich” popisów kapłanów, których homilie brzmiały w podobnym tonie.
   Pewnie teraz mógłbym przenieść się do ubolewań nad kazaniami w trakcie niedzielnych liturgii i bez większego trudu dojść do podobnych konkluzji, ale pozostawmy to.
   Homilia pogrzebowa to jedna z nielicznych okazji do rozmowy księdza z tymi, którzy swoje kontakty z Panem Bogiem ograniczyli już dawno do absolutnego minimum i tylko przy takiej (smutnej) okazji zostają niejako „zmuszeni” do refleksji nad swoim przeznaczeniem.
   W „Zatroskanej koloratce” opisałem pogrzeb „Barana”, parafialnego pijaczyny, w którego życiorysie trudno by było szukać pokrzepiających przykładów. Mądry proboszcz go jednak nie przekreślił i choć nie próbował wybielić jego „życiorysu”, to jednak z pożegnania Józefa uczynił duszpasterskie narządzie dla żywych uczestników pogrzebu tego człowieka.
   Życie każdego człowieka ma znaczenie i nigdy nie powinno być traktowane jako mało znaczący epizod.
  Watro, aby o tym pamiętał każdy z nas, także kapłan, który w imieniu Kościoła odprowadza zmarłego w ostatnią, ziemską drogę.
Kryspin, 

wtorek, 24 października 2017

Więzień kościelnej kraty

                           
   „Mieszkam w małej miejscowości z kilkoma uliczkami, które schodzą się przy niewielkim wzniesieniu, na którym stoi nasz parafialny kościół. W pobliżu, nieco z boku naszej świątyni biegnie uliczka handlowa z małymi sklepikami, w których mieszkańcy dokonują codziennych zakupów, a zaraz obok, o kilkanaście metrów, mamy także dyskont spożywczy z dużym parkingiem i placem, gdzie dodatkowo w czwartki rozkładają swoje stragany obwoźni sprzedawcy i rolnicy z okolicznych wsi.
   Podsumowując: na miejscu mamy wszystko, co jest do życia potrzebne, gdyby nie nasza świątynia, a właściwie to, że w tygodniu jest zamknięta na cztery spusty, niczym jakaś niedostępna twierdza.
Owszem, kościelny otwiera masywne drzwi wejściowe do naszego kościoła na pół godziny przed wieczornym nabożeństwem (ale tylko wtedy, gdy proboszcz odprawia popołudniową mszę, czyli w poniedziałki , środy i w sobotę)
   Jestem osobą wierzącą(jak większość mieszkańców naszego miasteczka) i biorę udział w coniedzielnej mszy, ale niekiedy chciałabym w tygodniu, w normalnym dniu wejść choć na chwilę do kościoła, usiąść w ławce, pobyć z Panem Jezusem tak sam na sam, w ciszy.
   Myślę, że wielu z nas, zabieganych codziennością, także chciałoby  choć na chwilę skorzystać z możliwości takiego spotkania Boga w ciszy kościoła poza czasem liturgii.”

   Przyznam, że także nie rozumiem, dlaczego większość parafialnych kościołów bywa zamkniętych na cztery spusty poza czasem wyznaczonym na liturgię?
   Księża proboszczowie pytani w tej kwestii, przytaczają rozmaite powody: a to ktoś mógłby zaprószyć ogień, a nasza świątynia jest drewniana, a trzeba pilnować drogocennych zabytków przed złodziejami, a w jesienne słoty zabrudziłaby się posadzka i kto to miałby sprzątać?
   Jakiś czas temu sam zadałem takie pytanie mojemu dawnemu koledze, gdy w trakcie naszego spotkania oprowadzał mnie po swoich parafialnych włościach. Najpierw pochwalił się piękną plebanią stojącą pośrodku zadbanego ogrodu. Na koniec zaprosił mnie do kościoła, by pokazać mi odnowiony, zabytkowy ołtarz.
Zanim jednak dostaliśmy się do środka świątyni, przez chwilę mocował się z ciężkimi drzwiami tego przybytku, a później musieliśmy jeszcze sforsować żelazną kratę w kruchcie i nareszcie mogłem z uznaniem podziwiać piękno odnowionych rzeźb barokowego artysty.
Wychodząc zapytałem wprost: dlaczego kościół jest zamknięty w ciągu dnia?
Gospodarz zatrzymał się na chwilę i ze zdziwieniem odpalił: „No a kto by tego wszystkiego pilnował?”
-Ale Pan Jezus jest tu jak więzień, do którego wiernym dostępu bronią kraty niczym w jakiejś twierdzy- dodałem czując niedosyt takiej odpowiedzi.
On znowu spojrzał na mnie zdziwiony i dopowiedział: „Na niedzielną mszę przychodzi mniej niż połowa parafian, a na adorację Najświętszego Sakramentu, którą mamy raz w miesiącu, kilkanaście osób i to wszystko....więc po co ma być stale otwarty?”
    Miałem niedawno urodzinowo-imieninowych gości. Było miło, choć czułem, że to do końca nie było to, czego oczekiwałem. Odwiedzili mnie, bo tak wypadało, a największą przyjemność odczuwam, gdy odwiedza mnie ktoś bliski bez powodu, czy okazji, abyśmy zwyczajnie mogli pobyć ze sobą i może porozmawiać szczerze, jak przyjaciele, którzy zwyczajnie cieszą się sobą.
    On jest stale w kościelnym budynku, o czym przypomina nam czerwona lampka przy tabernakulum i tak sobie myślę, że odczuwa radość, gdy ktoś go odwiedza, tak bez okazji, nawet na chwilę, aby zwyczajnie z Nim pobyć.
    Tak na koniec, czcigodni księża proboszczowie; nie mówcie:” A kto by tego pilnował?
    Mając wśród parafian gorliwe owieczki gromadzące się we wszelakich kółkach różańcowych, oazach, czy innych grupach parafialnej aktywności; możecie zorganizować opiekę nad Jego domem nieustannie, tak by był”bezpieczny”, a ci mniej gorliwi, gdy pod nakazem serca zechcieliby pobyć z nim w ciszy pustego kościoła, nie odbijali się od zamkniętych drzwi.
Kryspin

wtorek, 17 października 2017

Urodziny


   Mamy już jesień, choć tak niedawno cieszyliśmy się wiosną, rozwijającą piękno kolorowych kwiatów, które cieszyły nasze oczy w letnich promieniach słońca i wtedy pragnęliśmy, by tamten czas trwał jak najdłużej, ale upływające dni przeniosły nas w nową rzeczywistość i mamy jesień.
   W połowie października obchodziłem swoje urodziny.
Niby nic takiego, bo przecież każdy z nas corocznie doświadcza tej chwili, gdy zmienia się cyfra kolejnych przeżytych lat.
  Tak sobie myślę, że wielu z nas podobnie przeżywa ten szczególny dzień, gdy na stole pojawia się tort ze świeczkami, a później odbieramy życzenia od najbliższych i tylko trochę żal, że minął kolejny rok zbliżający nas do kresu naszej ziemskiej przygody.
   W połowie października skończyłem 60 lat i uświadomiłem sobie, że w moim życiu nadeszła jesień.
   Choć staram się snuć plany na przyszłość, być aktywnym i z optymizmem myśleć o tym, co jeszcze dane mi będzie przeżyć, to jednocześnie mam świadomość, że minął już czas mojej wiosny i intensywnego lata. Może dlatego coraz częściej wracam wspomnieniami do przeszłości?
   Nagle uświadomiłem sobie, że pozostała mi tylko jesień i przyszłość: lat, miesięcy, a może dni, gdy świeczka moich marzeń dopali się na urodzinowym torcie mojego życia i …..?
No właśnie na końcu każdemu z nas pozostaje ten znak zapytania, na który szukamy odpowiedzi w trakcie całego naszego ziemskiego bytowania.
   Kilka tygodni temu pisałem, że skazani jesteśmy na to, by wierzyć i naraziłem się wtedy tym wszystkim, którzy w imię pragmatyzmu i empirycznemu podejściu do świata odrzucają nadzieję na przyszłość po.....
   Za kilka dni zatrą się jednak te linie podziałów i gremialnie udamy się na cmentarze, by zatrzymać się na chwilę przy grobach: naszych bliskich, znajomych, ale także i tych, których znaliśmy, bo byli za życia po prostu znani.
   W naszych wędrówkach po przeszłości może zatrzymamy się przy anonimowych mogiłach rozsianych niekiedy gdzieś poza cmentarzami i tam także zapalimy światełko przywracające pamięć o nich, bo taką odczuwamy potrzebę.
   Pierwszy dzień listopada będzie dla wielu wyrazem wiary, dla innych przekonaniem o tym, że człowiek żyje dopóty, dopóki zachowana jest pamięć o nim, a dla jeszcze innych ten dzień będzie okazją do zadumy nad przemijaniem wszystkiego i chwilą szukania odpowiedzi, której tak do końca wcale nie pragną poznać, bo mogłaby zburzyć ich racjonalizm co do przyszłości.
   Nie zamierzam teraz czynić teologicznej wykładni na temat święta, które w kościelnym nauczaniu zarezerwowane jest dla tych z naszych zmarłych, którzy swoim życiem doczesnym zasłużyli na nagrodę wiecznego zbawienia.
   O tym mniej lub bardziej jasno powiedzą księża w trakcie okolicznościowych kazań w trakcie liturgii sprawowanej na cmentarzach.
I być może ich słowa dotrą do tych (od dawna przekonanych), którzy kolejny raz utwierdzą się w swojej wierze?
Ale co z pozostałymi?
Co z tymi stojącymi daleko od wiary, albo mającymi zupełnie inną wizję przyszłości?
   Cmentarze mają w sobie fenomen równości i powszechności,
Każdy człowiek, niezależnie od statusu społecznego, zgromadzonego majątku czy innych zasług, jest równy wobec konieczności śmierci.
   Czy chwila, ta ostatnia, w której dokonało się zatrzymanie czasu, dla tego, którego pożegnaliśmy i oddaliśmy jego doczesne szczątki ziemi, to koniec ?
Sądzę, że nie i pewnie mój pogląd podziela bardzo wielu, niezależnie od osobistych deklaracji w kwestii wiary.
   Pierwszego listopada są urodziny tych wszystkich, dla których już zatrzymał się ziemski czas. Dla nas, dla naszej pamięci oni wciąż żyją i dlatego ich odwiedzamy w tym dniu.
Kryspin,

wtorek, 10 października 2017

"Nasz proboszcz nigdy nie ma czasu"



   Zdarzyło się kiedyś, że po wywiadzie, którego udzieliłem redaktorowi popularnego tygodnika, ten naszą rozmowę zatytułował:”Telefon zaufania dla księży”. Było to wtedy trochę nad wyraz, bo księża czynnie realizujący swoje powołanie tylko sporadycznie zaszczycają mnie rozmową.
   Artykuł w gazecie nie pozostał jednak bez echa, bo piszą i dzwonią do mnie zwyczajni parafianie, by stawiać pytania, z którymi nie mogą sobie poradzić, a miejscowego księdza (z różnych powodów) pomijają .
Przyznam, że w niektórych przypadkach staję w dylemacie, bo minęło już sporo czasu od dnia, gdy postanowiłem zostać księdzem w cywilu i choć staram się być na bieżąco ze sprawami Kościoła, to i mnie trudno podążać na bieżąco za aktualnymi wytycznymi tej instytucji.
  Rozmaitość problemów wymagają niekiedy skonsultowania mojej dawnej wiedzy ( z zakresu spraw związanych z Kościołem) z tym, co aktualnie jest poprawne.
W takich przypadkach staram się szukać pomocy u zaprzyjaźnionych kapłanów (z tytułami naukowymi z zakresu teologii) i w ten sposób uzupełniać moją wiedzę, by potem odpowiadać na pytania stawiane mi przez czytelników.
„Piszę do pana, bo nasz ksiądz nigdy nie ma czasu i trudno się z nim umówić na rozmowę, a w godzinach, gdy jest czynne biuro parafialne, tłumaczy, że to nie miejsce i pora, by zajmować jego czas prywatnymi sprawami, bo inni też czekają, aby załatwić swoje sprawy: intencje mszalne, sprawy pogrzebów, czy uregulowania opłat związanych z dzierżawą miejsca na cmentarzu itd.”
   Może to i racja, że w biurze parafialnym i to jeszcze w godzinach wyznaczonych na „urzędowanie”, proboszcz nie ma za wiele czasu, by prowadzić indywidualne duszpasterskie rozmowy, ale przecież poza godzinami wypisanymi na drzwiach kościelnej kancelarii kapłan nie przestaje być duszpasterzem i powinien mieć czas dla swoich owieczek, pomyślałem.
   Idąc za tym przekonaniem, postanowiłem sprawdzić jak to jest w praktyce i w jednej ze spraw ( zasygnalizowanej przez kolejnego czytelnika), postanowiłem zasięgnąć rady u proboszcza z okolicy mojego domostwa.
  Udałem się na plebanię, by umówić się na duszpasterską rozmowę.
Przykościelne domostwo było zamknięte na cztery spusty i tylko tabliczka umieszczona na drzwiach informowała o tym, że sprawy parafialne można załatwiać przed lub po mszy świętej, a w kwestii pogrzebu można dzwonić o każdej porze pod podany poniżej numer.
  Co prawda nikt mi nie umarł, ale co tam, zadzwoniłem i …...cisza.
Nie miałem szczęścia, więc może w kolejnej miejscowości(już nieco oddalonej) uda mi się porozmawiać- pomyślałem i pojechałem dalej i to samo.
Później jeszcze cztery kolejne parafie i ten sam efekt: zamknięte drzwi i głuchy telefon.
   Następnego dnia postanowiłem skorzystać z telefonu, ale dopiero przy piątym parafialnym adresie( dzwoniłem w godzinach popołudniowych) udało mi się zastać jednego z proboszczów(mojego dawnego kolegę) i zamienić z nim kilka słów. Choć i w tym przypadku dało się odczuć, że nie bardzo chciał tracić swojego cennego czasu na dłuższą rozmowę, czego nie starał się nawet ukryć, zmierzając do szybkiego jej zakończenia.
„Piszę do pana, bo nasz ksiądz nigdy nie ma czasu i trudno się z nim umówić na rozmowę.....”
   Po tych moich nieudanych próbach, o których pozwoliłem sobie napisać powyżej, rozumiem, dlaczego moja mailowa poczta jest tak często zasilana „rozmowami” od parafian.
   Tak mi się marzy(pewnie nie tylko mnie), aby na białych tabliczkach parafialnych plebani także znalazły się informacje o godzinach ( nawet ściśle określonych), w których można umówić się na rozmowę z miejscowym duszpasterzem.
   Krótkie spotkanie kolędowe raz do roku, spowiedź, czy choćby coniedzielna msza w kościele, nie załatwiają wszystkiego.
   Niekiedy warto poświęcić dodatkowy czas na rozmowę, taką osobistą, pełną życzliwości, w trakcie której znikają chmury niezrozumienia, a wątpliwości bledną radą tego, który niczym dobry pasterz, zawsze ma czas dla swoich owieczek.
Kryspin

wtorek, 3 października 2017

Moralność niepoprawna


    Napisała do mnie młoda kobieta z nadzieją, że pomogę jej w kwestii poczucia winy, którą nosi w sobie z racji wykonywanej profesji, która ją cieszy, ale i obciąża jej sumienie
   Czytelniczka w obszernym liście opisała mi swoją historię, akcentując, że pochodzi z rodziny mało zaangażowanej w głębię religijnego życia. Od dzieciństwa jej kontakt z kościołem nie był inspirowany przykładem głębokiej wiary rodzicieli, którzy owszem, pilnowali aby uczęszczała na lekcje religii, zadbali o kolejne sakramenty dla jej duszyczki (komunia, bierzmowanie), ale sami ograniczali się tylko do roli strażników tradycji, osobiście będąc dalekimi od dawania jej dobrego przykładu chociażby co do niedzielnej obecności na mszy świętej, w której bardzo rzadko brali udział.
    Młoda dziewczyna nie powieliła domowego „stylu” religijności najbliższych i wraz z upływem lat wiara stawała się dla niej czymś coraz ważniejszym i determinującym jej codzienne wybory, w których Kościół i jego nauczanie odgrywało istotną rolę.
   Po skończonej szkole średniej swoje dorosłe życie zapragnęła poświęcić służbie innym ludziom, dlatego wybrała dla siebie kierunek studiów, po których mogłaby realizować swoje plany i została położną.
   W krótkim czasie podjęła pracę w klinice leczenia niepłodności i się nią szczerze cieszyła.
  Teraz, niejako na pierwszej linii mogła się spotykać z kobietami, które po smutku porażki nadziei na urodzenie dziecka, tam odnajdywały nadzieję na radość cudu macierzyństwa.
   Jej radość została jednak prędko zgaszona, gdy w trakcie sakramentu pojednania (spowiedzi) usłyszała wyrok kościelnego sędziego:
„Nie możesz otrzymać rozgrzeszenia, bo uczestniczysz w grzesznym procederze, którego nauka Kościoła nigdy nie zaakceptuje.”
Kobieta, po chwili szoku zapytała spowiednika:
„Co mają zrobić ludzie, którzy pragną zostać rodzicami, a tylko w taki sposób mogą spełnić swoje marzenie”
Kapłan chłodnym tonem pouczył ją:
Jest wiele dzieci czekających na adopcję i one także zasługują na to, by ktoś okazał im rodzicielską miłość....a ty moja droga możesz zmienić pracę i realizować się tam, gdzie będziesz pomagała tym kobietom, które w godny sposób cieszą się macierzyństwem!”
To ostatnie autorytatywne stwierdzenie spowiednika zakończyło dyskusję przy konfesjonale i tylko pozostało w niej niezrozumienie, dlaczego niesienie nadziei na macierzyństwo jest czymś tak złym, że nie zasługuje na rozgrzeszenie?
Przyznam, że nie czuję się władnym, aby oceniać kogokolwiek w tej kwestii: ani tego kapłana, który wydał werdykt zgodny z zaleceniem kościelnego kodeksu, ale i sposobu myślenia owej kobiety, która nie mogła zrozumieć w czym zawiniła aż tak bardzo, że nie zasługiwała na sakramentalne przebaczenie?
Teraz ktoś, moralnie poprawny, pewnie skwitowałby to wszystko jednym krótkim stwierdzeniem:
„Cel nie może uświęcać środków i basta, a in vitro daje „radość”narodzin okupioną śmiercią zarodków, które przy tej okazji skazane są na śmierć!”
   A głos tych moralnie niepoprawnych?
Czy celem Chrystusa, gdy zakładał Kościół, było zgromadzenie w nim tylko tych moralnie poprawnych?
Na początku każdej mszy celebrans przypomina zgromadzonym, że wszyscy jesteśmy grzeszni, dlatego eucharystia rozpoczyna się od aktu skruchy, żalu, który zebrani wyrażają w słowach tzw. spowiedzi powszechnej.
    Tak na koniec chciałbym zastanowić się nad tym, jak zachowałby się Chrystus, gdyby zasiadł w kościelnym konfesjonale, do którego podeszłaby ta kobieta?
Kryspin