Słyszałem kiedyś historię o
bogatym Żydzie, któremu zmarło się po ciężkiej chorobie.
Jego bliscy( na swój sposób bardzo
bogobojni ludzie) postanowili, że pomogą drogiemu zmarłemu w jego
dalszej drodze ku wiecznemu szczęściu i pochowali nieboraka na
siedząco, z przytroczonym do martwych dłoni płóciennym mieszkiem
pełnym złotych monet.
Pozostałym żałobnikom, którzy
nie kryli zdziwienia, wytłumaczyli, że zrobili to, by zmarły przy
zmartwychwstaniu mógł szybko stawić się przed obliczem
Najwyższego (siedzący szybciej wstanie, aniżeli ten, który leży),
a mieszek ze złotem zawsze się przyda, by mógł opłacić
ewentualne swoje winy.
Pewnie ta historia u wielu z nas
wywoła uśmiech politowania nad naiwną wiarą tamtych żałobników,
którzy sądzili, że z Panem Bogiem można w taki sposób
„załatwić” zmarłemu wieczne lokum u Jego boku.
Może to tylko zmyślona historia, ale
jakże trafnie ukazująca także nasze zwyczaje odnoszące się do
kwestii „wyposażania” naszych bliskich na drogę ku wieczności.
Jest taki jeden szczególny
„gadżet”, znany każdemu, kto kiedyś przeżywał swoje święto
przystępując do uroczystej, pierwszej komunii.
Na kilka miesięcy przed wyznaczoną
datą naszej uroczystości, w trakcie październikowego nabożeństwa,
ksiądz poświęcił, dumnie trzymane w naszych małych dłoniach
różańce, ozdobne sznury koralików zakończone posrebrzanym
krzyżykiem.
Pewnie wtedy pierwszy raz powtarzaliśmy
chórem słowa zdrowasiek i może trochę byliśmy znużeni monotonią
powtarzanych w kółko tych samych słów, ale tak było trzeba.
Przy poświęceniu naszych modlitewnych
paciorków kapłan pewnie powiedział nam coś jeszcze, co pozostało
w naszej pamięci na lata:
„Niech ten różaniec i modlitwa na
nim, towarzyszy wam w trakcie całego waszego życia”
Może warto by zadać sobie
pytanie:
Co zostało nam z tamtych lat?
Takie pytanie zadają sobie często(
choć może nie dosłownie) bliscy zmarłego, gdy w panice
przeszukują szuflady, bądź inne zakamarki, by dokopać się do
różańca, bo jak tu pochować nieboraka nie oplatając
zesztywniałych, martwych jego dłoni tymi modlitewnymi paciorkami.
Różaniec dla wielu stał się
tylko zwyczajnym gadżetem, rodzajem totemu, który warto zachować,
tak na wszelki wypadek.
Może dlatego niektórzy kierowcy
wieszają go na wewnętrznym lusterku swojego samochodu, a bogobojne
panie noszą w zakamarku codziennej torebki?
Uczestniczyłem swego czasu w
pogrzebie znajomego. W cmentarnej kaplicy na ostatnie pożegnanie
zebrało się sporo ludzi, bo zmarły za życia dał się poznać
jako dobry, życzliwy wszystkim człowiek.
Do otwartej trumny podszedł jeden
z żałobników i włożył do kieszeni zmarłego małe zawiniątko.
Później powiedział, że w paczuszce, którą podarował zmarłemu
przyjacielowi, były papierosy i mała buteleczka mocniejszego
trunku, bo tamten za życia lubił jedno i drugie.
Nie wszystkim obecnym spodobało
się zachowanie tego młodego człowieka z zawiniątkiem, które
włożył do kieszeni przyjaciela, co skutkowało krytycznymi
komentarzami takiego zachowania.
A mnie się wydaje, że tam, po
drugiej stronie życia, Dobry Bóg ocenił go z tego, jakim był
człowiekiem, a małą paczuszkę potraktował jako drobny dowód
słabości, od których nikt z nas przecież nie jest wolny.
Myślę także, że o wiele większym
kłopotem dla Niego są ci, którym na drogę ku wieczności, do ręki
przytroczono „gadżet” nigdy przez nich nie używany za życia.
Rozpoczyna się październik, dla
wierzących jest on miesiącem różańca i może warto teraz
przeszukać nasze zapomniane szuflady, by spod rupieci wygrzebać
nasz modlitewny sznur koralików i skorzystać ze sposobności, aby z
niego zrobić użytek.
Kryspin
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz