Pierwszy raz większości z nas dane
było się z nim spotkać bardzo wcześnie i pewnie tego nie
zapamiętaliśmy? Mieliśmy wtedy dokładnie pierwsze urodziny.
Rodzice zorganizowali małe
przyjęcie, był torcik z jedną zapaloną świeczką, którą
pomogła zdmuchnąć nam nasza mama, a później na stole wylądowały
drobiazgi i poukładali je w zasięgu naszej małej rączki czekając
na wybór, rodzaj przepowiedni naszej przyszłości.
Wtedy, obok kieliszka, książki i
banknotu wylądował sznur kolorowych paciorków zakończonych małym
krzyżykiem. To było nasze pierwsze spotkanie z różańcem.
Kolejne przypadło na dzień naszej
Pierwszej komunii, gdy w obowiązkowym wyposażeniu on także się
znalazł obok zapalonej świecy i książeczki, modlitewnika
zapisanego najróżniejszymi litaniami i tekstami bogobojnych pieśni.
Tak uzbrojeni, dumnie kroczyliśmy
główną nawą świątyni, by zająć przydzielone nam miejsce w
odświętnie udekorowanej kościelnej ławie.
Później był jeszcze październik
tamtego roku, gdy katechetka pilnowała naszej obecności na
nabożeństwach odprawianych przed wieczorną mszą.
Dla większości z nas był to ostatni
miesiąc bliskich spotkań z tym kolorowym narzędziem modlitwy i ten
pierwszokomunijny „rekwizyt” podzielił los pozostałych pamiątek
i wylądował gdzieś głęboko w szufladzie.
Ale to nie koniec naszych spotkań
z modlitewnymi paciorkami, bo kiedyś i na nas przyjdzie ostatnia
chwila i wtedy nasi bliscy, może po długich poszukiwaniach
wygrzebią z zapomnianych błyskotek różaniec i splotą nim nasze
dłonie spoczywające na martwym ciele.
*
Wśród pamiątek muzeum w
Oświęcimiu, gdzie przechowuje się relikwie pozostałe po tych,
którym ludzkie okrucieństwo zgotowało piekło, w oszklonej
gablocie znajduje się różaniec zrobiony przez jednego z więźniów
tej kaźni.
Na szarą nitkę[pewnie wyciągniętą
z obozowego pasiaka] zostały nawleczone małe kuleczki zrobione z
obozowego chleba.
Jak wielką potrzebę nadziei
musiał mieć w sobie twórca tego modlitewnego „pomocnika”, że
z głodowych porcji chleba odkładał drobne cząsteczki, aby z nich
zrobić sznur modlitewnych koralików?
Trochę zawstydził mnie ten widok,
bo choć w moim kleryckim i kapłańskim życiu zwyczajowo
„zaliczałem” tę modlitwę, ale dopiero po tym obozowym
doświadczeniu, zrozumiałem jak wielką on może mieć moc.
Różaniec zrobiony z okruchów
chleba, dawał tamtemu człowiekowi, będącemu na samym dnie piekła
ludzkiej nienawiści, nadzieję i pewnie pozwolił mu przeżyć
najtrudniejsze chwile?
*
Wielu kierowców w swoich
warczących maszynach zawiesza na przednim lusterku różaniec.
Pewnie wielu traktuje go jako rodzaj
jakiegoś totemu. Ale takie zabezpieczenie wynika jednak z wiary, że
ten może kiedyś omodlony splot koralików, będzie strzegł ich
bezpiecznej jazdy i dobrze!
Różaniec to taka szczególna
modlitwa, którą można praktykować wszędzie i choć Kościół
szczególnie poleca ją w październikowych nabożeństwach, to w
naszej codzienności mamy wiele takich chwil, gdy możemy nią
przywracać sobie nadzieję.
Popołudniowy spacer, droga, którą
codziennie przemierzamy do pracy, oczekiwanie w urzędzie na
załatwienie gnębiącej nas sprawy i wiele innych chwil, które
można wypełnić tą modlitwą zawierzenia.
Oczywiście nie musimy w jej trakcie
ostentacyjnie przesuwać w ręku kolorowych paciorków, które tak
naprawdę są tylko po to, aby odliczać kolejne Zdrowaś Maryjo.
W takich okazjonalnych sytuacjach
wystarcza nam dziesięć palców u naszych rąk.
Spróbujcie kiedyś takiej formy
modlitwy, ona naprawdę wyzwala nadzieję!
Kryspin
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz