Święci patroni Polski
Biskup Pragi Czeskiej Wojciech dopiero pod koniec swojego życia (urodził się około 956 roku) zawitał na ziemie polskie, gdzie prowadził działalność misyjną na północnych rubieżach młodego państwa i w jej trakcie, 23 kwietnia 997 roku poniósł męczeńską śmierć z rąk pogańskich Prusów.
Według najstarszych przekazów jego ciało od barbażynców wykupił książę polski Bolesław Chrobry, płacąc za doczesne szczątki misjonarza złotem, którego ilość była równa wadze zmarłego.
W niespełna dwa lata po śmierci czeskiego biskupa Papież ogłosił go w 999 roku świętym męczennikiem Kościoła i nadając mu przymiot patrona ziem polskich, otworzył drogę do powołania samodzielnego arcybiskupstwa w Gnieźnie.
Po niespełna wieku od tamtych wydarzeń w Krakowie swoje życie w równie drastyczny sposób zakończył tamtejszy biskup Stanisław ze Szczepanowa, który będąc zwierzchnikiem południowej diecezji naszej piastowskiej ojczyzny popadł w konflikt z królem Bolesławem Szczodrym, później noszącym przydomek Śmiały.
Według najstarszych zapisów kronikarskich, śmierć dosięgła hierarchę w kościele na Krakowskiej Skałce w trakcie sprawowanej przez niego liturgii.
W jego przypadku lokalny kult dalece wyprzedził decyzje papieskiej władzy, która dopiero po prawie dwóch wiekach zaliczyła go do grona świętych męczenników Kościoła i dozwoliła na jego wspomnienie w dniu 8 maja każdego roku.
Obu tych męczenników głównymi patronami Polski (Obok NMP) ustanowił dopiero papież Jan XXIII w roku 1963.
Gdyby prześledzić naszą historię w kontekście bohaterów, którzy swoim wyjątkowym życiem zapracowali sobie na miano świętych, to przez te minione tysiąc lat nazbierałaby się ich całkiem pokaźna liczba.
Wczytując się w poszczególne przypadki tych kanonizowanych osób niestety odnosi się wrażenie, że im dalej cofalibyśmy się w naszych dociekaniach, tym więcej byłoby niejasności ich dotyczących, a powód jest oczywisty, gdyż niekiedy hagiografowie nie dołożyli należytych starań o rzetelne przekazanie historii ich życia.
Zgoła inaczej jest z ostatnim z naszych świętych, papieżem Janem Pawłem II. Jego życie prześwietlono niczym rentgenem i udokumentowano praktycznie minuta po minucie, co winno rozwiać jakiekolwiek wątpliwości co do jego osoby, a jednak?
No i mamy od kilku miesięcy spektakl pod nazwą:
-Czy aby nasz ostatni święty jest nim rzeczywiście?
I zaraz po tym lawina kreowanych przez media domysłów:
-”Wiedział, czy nie wiedział, a jeżeli wiedział, to dlaczego schował głowę w piasek, a nawet starał się tuszować bezeceństwa swoich podwładnych?”
Pewnie jeszcze przez długie lata nie dojdziemy do konsensusu w sprawie Jena Pawła II, i jeszcze przez długi czas będą trwali w swoich okopach zarówno zwolennicy jego niezwykłości, jak i ci chcący za wszelką cenę „odjaniepawlić” naszą rzeczywistość.
Świętość człowieka to efekt procesu dorastania do doskonałości i w takim kontekście należy odbierać decyzje Kościoła o tym, kto swoim życiem w szczególny sposób wyróżnił się osobistym zaangażowaniem w doskonalenie swojej drogi, a Karol Wojtyła jak mało kto w trakcie swojego dość długiego życia krok po kroku starał się przybliżać do ideału, jakim był dla niego Chrystus.
Czy w tym swoim dorastaniu był wolnym od niedoskonałości?
Z pewnością nie; bo nikt nie rodzi się świętym i nie przeżywa życia bez potknięć.
Czy trzeba więc bronić dobrej pamięci Jana Pawła II?
Tak sobie myślę, że z upływającym czasem zbledną w swojej nienawiści wszyscy ci, którym tak bardzo przeszkadza dobra pamięć o jego życiu i jednocześnie wyciszą się w swoich oburzeniu obrońcy jego dobrej pamięci, bo on swoim życiem zasłużył sobie na miano Patrona Polski, a w przyszłości być może Kościół do jego imienia dołoży określenie: Wielki!
Kryspin
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz