środa, 29 maja 2024

Bóg na drogach naszego życia

W roku 1264 papież Urban IV po głośnym cudzie, kiedy to podczs Eucharystii z konsekrowanej hostii popłynęła krew, podjął decyzję o ustanowieniu dla całego Kościoła uroczystości Bożego Ciała.

Patrząc na historię chrześcijństwa sięgającą dwóch tysięcy lat, ustanowienie święta ku czci Bożego Ciała dopiero w trzynastym wieku zdaje się być dalece spóźnionym.

Minęło zaledwie kilka dni, kiedy dane nam było spotkać Chrystusa na ulicach naszych miast i wiejskich bezdroży, kiedy w uroczystych procesjach kapłani, w chonorowej asyście parafialnych aktywistów, nieśli pod osłoną kościelnych baldachimów złocone monstrancje z konsekrowanymi płatkami chleba będącymi autentycznymi cząstakmi Jego ciała.

Boże Ciało to niezwykły dar spotkania z Bogiem, który w imię miłości do nas zdecydował się spotykać ze swoim ludem na jego terenie.

Wbrew powszechnemu mniemaniu to wcale nie jedyne okazje do spotkania nas, prostych ludzi z majestatem Odwiecznego, bo przeglądając karty historii uświadamiamy sobie, że takich okazji do bezpośrednich spotkań mieliśmy co niemiara i to na wiele stuleci wstecz.

Już w IV wieku Kościół praktykował zwyczaj spotkania z Bożym Ciałem w naszej rzeczywistości, kiedy mówimy chociażby o praktyce wiatyków (zapas na drogę), kiedy to kapłani przemierzając ulice dawnych osad zanosili umierającym konsekrowany pokarm, ciało Chrystusa, aby stało się ono swoistym prowiantem na ostanią ziemską drogę.

W czasie bardziej nam bliskim rozszerzono te Boże odwiedziny na praktykę komunii dla ludzi chorych, będących w szpitalnych salach będź zwyczajnie przebywających w swoich domach w stanie uniemożliwiającym im na cotygodniową praktykę Eucharystycznego spotkania.

I tu budzi się moja refleksja nad naszą postawą wobec takich niespodziewanych spotkań, kiedy w codziennym zabieganiu przychodzi nam mijać kapłana spieszącego z eucharystucznym pokarmem do osoby chorej.

Nadal mam w pamięci, jak wielokrotnie takie spotkania stawały się niezręcznością w zachowaniu tych, którym akurat zdarzyło się mijać mnie uibranego w białą komżę z korporałem skrywającym Najświętszy Sakrament niesiony do chorego.

Część z zaskoczonych moim widokiem przyklękała bądź skinieniem głowy starała się oddać cześć napotkanemu tak Chrystusowi, ale i to często byli i tacy, którzy nagle odwracali głowę, niekiedy zapamiętale szukali coś w swoich bagażach, będź zwyczajnie udawali zamyślonych swoją codziennością; ale zawsze wtedy zachowywali się dziwnie, jakby wstydzili się okazać szacunek temu, któremu z racji swojej wiary takowy byli winni.

Takie zachowałem wspomninia sprzed blisko czterdziestu lat i teraz ze zdzieniem odnoszę wrażenie, że ten kłopot spotkania udzielił się także kapłanom, bo co prawda nadal wypełniają posługę odwiedzin chorych z Najświętszym Sakramentem, ale modnoszę wreażenie, że utarł się dziwny zwyczaj, iż czynią to z dozą pewnego skrępowania.

Trudno obecnie w napotkanym kapłanie poznać, że akurat wypełnia tę posługę, bo jakby ze wstydem zrezygnował z białej komży, a korporał głęboko skrył w zakamarkach ciemnej kurtki, jakby chciał będących na ulicy uchronić przed niezręcznością spotkania z Bogiem.

Za nami uroczystość Bożego Ciała, w trakcie którego mogliśmy gremailnie zamanifestować nasze oddanie i wdzięczność Bogu za Jego gotowość do tak bliskiego człowiekowi spotakna i może warto przy tej okazji zrobić sobie taki krótki rachunek sumienia z tego, czy zawsze, zwłaszcza wtedy, kiedy pozostajemy poza odświętną masówką wiary, potrafimy świadomie przeżywać spotkania z nim w takich niekiedy niespodziewanych sytuacjach, kiedy On pojawia się na skrzyżowaniu naszych dróg.

To taki indywidualny akt naszej wiary, ale jakże ważny także wobec tych, którzy zatracili już w sobie świadomość, że takie małe gesty wobec szansy, kiedy Bóg staje tak blisko, to bardzo istotna sprawa dla naszej nadziei wieczności.

Kryspin 

środa, 22 maja 2024

 

Duszpasterz, czy urzędnik?

-”W Wielkim Tygodniu, we wtorek pojechałam do jednego z 11 kościołów w naszym mieście do spowiedzi. Zachodzę pod świątynię- zamknięta.

O 18.00 ksiądz proboszcz otworzył.

Wchodząc zapytałam, czy któryś z księżny (3) będzie spowiadał?

Usłyszałam, że mam iść do kościoła św. Antoniego (3 kilometry) bo u nas spowiedź parafialna była wczoraj.

Mimo to spodziewalam się, że mnie wysłucha, bo msza była dopiero za pół godziny, ale zobaczyłam tylko jego plecy.

Było mi żal, jak mnie potraktował.

Za dwa miesiące skończę 85 lat. Jestem po leczeniu onkologicznym (chemia, operacja, radioterapia), mam problemy z chodzeniem, a do kościoła św. Antoniego , jak wspomnialam, 3 kilometry.

Nie zostałam na mszy, rozżalona zamówiłam taksówkę i wróciłam do domu.

I tylko pomyślałam sobie: Panie Boże kiepskich masz urządników.”

To bardzo przykry list, który napisala do mnie ta starsza kobieta, ale w dalszej części, pomimo takiego chłodnego potraktowania przez kapłana – urzędnika, dodała, że będąc samotną od 30 lat wdową, dzięki wierze jakoś stara się egzystować.

-”Panie Boże kiepskich masz urządników”...to tylko ocena jednej z zawiedzionych osób, które do tej pory żyły w przeświadczeniu, iż wśród swoich kapłanów będą miały do czynienia z osobami będącymi bożymi sługami na pełen etat, bez marginesów tak często zauważanych w innych profesjach.

Niestety można by mnożyć takie negatywne zachowania wśrod tych, których przecież Chrystus wybrał po to, aby służyli w jego imieniu.

Jeden z przedstawicieli średniego pokolenia ludzi zawiedzionych kapłnami – urzędnikami, kiedyś podzielił się ze mną swoim rozczarowaniem:

-”W kościele nie byłem od ponad 20 lat po tym jak zostałem odgoniony sprzed konfesjonału, kiedy ksiądz poinformował mnie, że w dniu dzisiejszym spowiada tylko dziewczynki, więc nie mam tam czego szukać.”

-Nie przyszedłem po to, aby służyć, ale aby mi służono – to niestety motto zbyt wielu kapłanów.

    Przed kilkoma laty dane mi było zamienić kilka słów z ówczesnym Rektorem jednego z

seminariów duchownych i wtedy zadałem mu pytanie, jak ocenia przygotowanie przyszłych kadr do kapłańskiej posługi?

-”To niestety jest obraz mało budujący, bo zauważam w nich zbyt dużo samozadowolenia z samego faktu, że podjęli decyzję o wyborze tej drogi, i co za tym idzie, żyją w przekonaniu, iż z samego faktu decyzji o swojej przyszłości w tym stanie, należy im się szczególne traktowanie.”

Kapłaństwo to szczególny rodzaj powołania, które nierozłącznie wiąże się z permanentną gotowością do służby i dlatego nie ma w nim miejsca do bycia urzęnikiem, czy despotycznym zarządcą powierzonych jego opiece wiernych.

Religijna wspólnota jest jak rodzina, a duszpasterz winien być jak odpowiedzialny ojciec, który jej dobro ma zawsze na względzie.

Osobiście w przeszłości dane mi było obserwować rodzinę, w której niby wszystko zdawało się być w porządku, ale nie do końca. Małżonek będąc niby dobrym, wrażliwym człowiekiem stworzył sobie margines tylko mu przynależnej niezależności i pomimo trwania w związku, rezerwował dla siebie prawo do bycia wolnym, czym wprowadzał smutek zaniedbywanego związku.

Dopiero po śmierci żony doszedł do refleksji nad swoim postępowaniem, ale to wszystko było za późnym.

Podobnie, a może nawet jeszcze bardziej jaskrawym staje się sytuacja, kiedy duchowny zaniedbując swoje powinności, naraża na smutek osamotnienia w drodze tym, których miał przecież prowadzić.

Kościołowi potrzeba dobrych, wrażliwych odpowiedzialnością kapłanów, a nie urzędników.

Kryspin

środa, 15 maja 2024

 

Chwalcie łąki umajone...”

Kiedy jeden z bohaterów „Rancza” pod namową małżonki zdecydował się na złożenie przyrzeczenia dotyczącego zaniechania systematycznego nadużywania alkoholu, po sugestii proboszcza Kozioła swoją przysięgę złożył Najświętszej Panience, jako tej, która wierzącym wydawała się bliższa aniżeli sam Odwieczny.

Zadowolony duszpasterz wyraził swoją opinię o szczególnej pobożności Polaków, którym bliżej jest załatwiać swoje prośby kieryjąc je do Boga za pośrednictwem Matki Jego Syna, jako tej, której tenże nigdy nie odmawia.

Ten aspekt naszej narodowej pobożności, w którym centralną postacią stała się Najświętsza Panienka, jako najlepsza pośredniczka naszych spraw kierowanych do Niebieskiego Ojca, od stuleci stał się bardzo głęboko zakorzeniony w naszej tradycji, co nawet przez niektóre środowiska teologicznych autorytetów stało się swoistym zarzutem.

Może dlatego podobnym tonie odbierano także te Maryjne uzależnienie w wierze u błogosławionego Prymasa Tysiąclecia, kardynala Wyszyńskiego, który w swoim biskupim herbie umieścił ją jako najważniejszą osobę zaraz po Bogu:”Soli Deo per Mariam”

Jego duchowy syn, papież Jan Paweł II także traktował ją, jako najważniejszą osobę stojącą obok krzyża Zbawiciela, a słowa swojego zawołania:”Totus tuus” także kierowal do niej jako Matki naszych wszystkich ziemskich trosk.

Swoistym apogeum naszej Maryjnej pobożności przypada jak co roku na maj, jeden z najpiękniejszych miesięcy roku kalendarzowego, kiedy wokół nas przyroda rozkwita kolorowymi kwiatami i tworzy poczucie nadziei.

W parafialnych kościołach odbywają się nabożeństwa szczególnie jej poświęcone, potocznie zwane majowymi, które gromadzą wiernych pragnących okazywać Jej swoją wdzięczność za bezmiar łask za Jej przyczyną.

Typowo polskim zwyczajem są także spotkania przy przydrożnych kapliczkach rozsianych niekiedy wśród pól z rowijającymi się kłosami zbóż.

To właśnie przy nich w majowe popołudnia gromadzą się także okoliczni wierni, aby w plenerze, śpiewając pieśni dedykowane Najświętszej Panience, manifestować swoje zawierzenie w siłę Jej pośrednictwa.

Jeżeli jeszcze do tego dołożyć masowy ruch pielgrzymkowy podejmowany dla Niej, kiedy pątnicy z najodleglejszych zakątków naszej ojczyzny podejmują trud pieszego pokonywania kilometrów dzielących ich od miejsc szczególnie dedykowanych  Matce Bożej, to jawi się nam w tym siła ufności jaką w Maryi upatrują.

Rzesze filozofów, teologów i innych przedstawicieli nauki na przestrzeni dziejów próbowało zrozumieć i niejako dotknąć tajemnicy Boga, aby łatwiej zgodzić się na Jego przyjęcie, ale często zamiast tego przeżywali frustrację niemożności zaakceptowania w pokorze wiary tego wszystkiego co na zawsze przekracza zdolność ludzkiej percepcji.

Może ta oddolna, majowa religijność przydrożnych kapliczek wielu owładniętym syndromem nowoczesności wydaje się zbyt przaśna i prymitywna i dlatego tylko z podziwem turystów odnoszą się do niej, kiedy przypadkowo zdarzy się im zauważyć modlących się przy figurach Matki Bożej, to jednak jest to coś bardzo ważnego.

Niestety w ten trend pobłażliwego akceptowania tej oddolnej pobożności bez refleksji udziela się także kapłanom, bo próżno wypatrywać ludzi w sutannach uczestniczących w tych polowych nabożeństwach.

Wystarczyłoby tylko trochę dobrych chęci, aby wśród duszpasterskich zajęć znaleźć kilkanaście minut na to, aby być zwyczajnie obecnymi pośród tych, którzy w prostocie wiary śpiewem oddają cześć tej, która od zarania chrześcijaństwa uznawana była za najlepszego pośrednika pomiędzy niebem, a ziemią.

Prostota Maryjnej pobożności nie stoi w opozycji do powagi wiary jako takiej, bo sam Chrystus zapewnił, że ilekroć chociażby dwoje ludzi gromadzi się w imię zawierzenia jego miłości, to On zawsze jest wśród nich.

Kryspin

poniedziałek, 6 maja 2024

 

Syndykat zbrodni

Środowiska otwarcie walczące z Kościołem często odwołują się do jego historii i chętnie wyciągają z niej ciemne karty tej instytucji, aby legitymizować swoją nienawiść wobec powastałej dwa tysiące lat temu wspólnoty religijnej.

Najbardziej aktywni wręcz domagają się jego delegalizacji, jako tworu przesiąkniętego mafijno – zbrodniczym syndykatem nie służącym zdrowemu społeczeństwu.

I nic to, że odwołują się do bolesnej, ale przecież zamierzchłej historii, którą w Kościele nikt nie stara się zamieść pod dywan, a sam papież Jan Paweł II przygotowując go do jubileuszowych obchodów, uznał, że trzeba wyrazić dogłębne ubolewanie wobec tych wszystkich, którzy przez wieki doznali krzywd z jego strony.

Gdyby jednak odwołać się do nieco nam bliższych czasów, to trzeba by na szali położyć także i to, że tenże Kościół doznawał bolesnych doświadczeń, kiedy przez przedstawicieli rozmaitych reżimów stawał się celem zbrodniczych ataków, których ofiarami stawali się nie tylko szeregowi wierni, ale i liczni duchowni.

Przykładów takiego dzialania nie musimy szukać daleko od nas, o czym uczy nas nasza najnowsza historia aż nad to.

W tym roku przypada czterdziesta rocznica chyba najgłośniejszej zbrodni nienawiści reżimowych władz,jaką z pewnością była śmierć kapłana solidarności księdza Jeżego Popiełuszki.

Siepacze z IV wydziału SB dokonali tego makabrycznego mordu w okolicach Torunia w 1984 roku.

Zaraz potem jednak zdarzyło się coś dziwnego, zważywczy na to, że podobne tego typu dokonania w latach minionych najczęściej kończyły się umożeniem śledztw bez odnalezienia sprawców, bądź uznawano, że śmierci kapłanów nastąpiły w dziwnych co prawda okolicznościach, ale jednak prokuratura nie dopatrywała się w nich udziału osób trzecich, więc było po sprawie; ale w przypadku zbrodni toruńskiej błyskawicznie odnaleziono sprawców i krótko potem odbył się ich proces w blasku dziennikarskich fleszy i kamer telewizyjnych.

Pomimo spektakularnego sądowego spektaklu, surowych kar dla bezpośrednich sprawców, pewnie nie tylko mnie zabrakło kar dla tych, którzy byli ich zwirzchnikami. Dodatkowo odczuwam to, że ta zbrodnia miala jeszcze coś załatwić, o czym jakoś nikt nie wspomniał.

Dopiero co zakończony stan wojenny nie spełnił pokładanych w nim oczekiwań, przynajmniej tych którzy liczyli na to, że będzie skuteczną prowokacją do konfrontacji z narodem.

Śmierć kapelana solidarności miała na nowo wyzwolić gniew w narodzie, a potem można by już siłowo go poskormić.

Stało się jednak inaczej, także za sprawą niedocenianego przez historię Prymasa Glempa, który skutecznie tonował słuszny gniew narodu.

I jeszcze jedna zbrodnia na kapłanie, o której nie można zapomnieć.

Ks. Blachnicki, twórca Ruchu Oazowego gromadzącego setki tysięcy młodych w cieniu nauki Chrystusa, przez lata zapracował sobie na „opiekę” służb, które nawet za granicami kraju sprawowały nad nim nadzór i wykorzystując gorliwość agentów Jolanty i Andrzeja Gontarczyków, którzy doprowadzili do śmierci kapłana tryjąc go rtęcią.

Ta zbrodnia szczególnie bulwersuje, bo winni  nigdy nie zostali osądzeni i aby ironia była pełna, w odrodzonej Polsce otrzymywali opiekę.

Prokuratura milcząco tolerowała zagatkowy zgon aż do 2020 roku, kiedy to na nowo wznowiono śledztwo.

Główna podejrzana nadal jednak cieszyła się poważaniem niektórych kręgów i jako prezes pozarządowej fundacji Pro Humanum zwyczajnie śmiała się w głos tym naiwnym, którzy liczyki na sprawidliwość.

Smaczku temu wszystkiemu daje jeszcze to, że pani Jolanta (obecnie Lange) przez ostatnie lata cieszyła się przyjaźnią ze stołecznym ratuszem, który na na jej fundację promującą idee LGBT (popieranie praw mniejszości seksualnych i swobody przyjmowania wszelkiej maści uchodźców) hojnie sponsorował przeznaczając jej kwotę 2 milionów złotych dotacji.

Może więc warto by było zastanowić się nad tym, kto stworzył syndykat zbrodni i to nie w zamierzchłych czasach, ale tu i teraz, bo tych winnych można jeszcze sprawiedliwie osądzić.

Kryspin