Minęło zaledwie kilka dni od
informacji, którą uraczyli media i nas wszystkich biskupi po
Konferencji Episkopatu Polski, zajmującej się opracowaniem
„wytycznych” w kwestii pedofilii duchownych w naszej ojczyźnie.
Przyznam, że starałem się
wnikliwie zapoznać się z przyjętymi wnioskami (wytycznymi), które
hierarchowie przygotowali.
Kilka razy czytałem wywiady, w których
kluczowi w tym gremium hierarchowie ( ks. Prymas, Przewodniczącego
Episkopatu Polski i kilku może nieco mniejszych w szeregu ważności,
biskupów diecezjalnych), wypowiadali się w tej sprawie.
No i z przykrością muszę
stwierdzić, że „góra urodziła mysz”.
W prasowych wywiadach naszych
kościelnych dostojników, jak zresztą i w samych „wytycznych”
co do problemu pedofilii i sposobom przeciwdziałania temu grzechowi
współczesnego polskiego Kościoła, padło wiele „okrągłych”
słów, kolejny raz powtarzanych deklaracji, które opinia publiczna
poznała już przed laty (pierwsze tego rodzaju zapewnienia pojawiły
się już w 2009 roku), i żadnych konkretów!
Po publikacji mojej drugiej książki
(„Zatroskana koloratka”) otrzymywałem wiele „donosów” ze
strony czytelników, którzy dzielili się swoimi spostrzeżeniami
dotyczącymi luźnego traktowania celibatu przez znanych im kapłanów.
Wśród tej korespondencyjnej lawiny
pojawiały się także opisy homoseksualnych skłonności duchownych,
i na koniec te, które wprawiły mnie w osłupienie.
Dotyczyły one przykładów pedofilii
wśród kapłanów, i co często zaznaczali moi rozmówcy, te
dewiacyjne praktyki były publiczną tajemnicą, o czym wiedzieli
także kościelni przełożeni, co niekiedy rodziło tylko kurialne
decyzje o zmianie miejsca „pracy” tychże kapłanów i to
wyciszało temat, w myśl zasady-ludzie zapomną.
A oni nie zapomnieli.
Gromadząc materiały do „Zaufanej
koloratki” poruszyłem ten niepokojący temat w rozmowie z moim
dawnym seminaryjnym profesorem, którego zapytałem wprost:
-Czy pedofilia w Kościele jest
problemem, a jeśli tak, to gdzie leży przyczyna?
Tłumacząc mu moje pytanie,
wspomniałem swoje 6 lat za murami tejże uczelni, i to że w tym
czasie nie zaobserwowałem ani jednego kleryka, który by przejawiał
takie dewiacyjne skłonności.
-”Ja także, a mam za sobą ponad 30
lat bliskiego kontaktu z seminaryjnymi studentami, nie zaobserwowałem
takich osób.”- odpowiedział bez chwili zastanowienia.
Czy obaj byliśmy tak mało uważni,
czy wręcz ślepi?
Czy dewianci tak doskonale się
kamuflowali, by po sześciu latach przymusowego”postu” swoich
niecnych zamiarów, dopiero po kapłańskich święceniach uwolnili
swoje grzeszne skłonności?
Członkowie KEP przyjęli
założenie, że skoro 2% populacji jest obciążona z natury
skłonnością do pedofilii, to siłą rzeczy ten problem nie omija
także kapłańskich szeregów, i trudno.
Później w „założeniach”
hierarchowie rozpisali się na temat działań „prewencyjnych”,
jakie w Kościele zamierzają wprowadzać.
Mnie przyprawiło o gorzki śmiech
stwierdzenie, że już w trakcie seminaryjnej formacji wprowadzą
swoiste sito i przygotują moderatorów, by ci nie tylko informowali
przyszłych kapłanów o tym problemie, ale na dodatek, by bacznym
okiem obserwowali kandydatów, aby „nadgniłe jabłka” usuwać ze
zdrowych owoców.
Mój stary profesor w trakcie
naszej rozmowy zadał mi pytanie:
-”Czy sądzisz, że do więzień
trafia więcej homoseksualistów, aniżeli jest ich statystycznie
wśród pozostałych ludzi?”
Zaraz potem, nie czekając na moją
odpowiedź, wyjaśnił mi dlaczego nie zauważyliśmy wśród
kleryków osób skażonych chorobą pedofilii.
-”Do seminarium nie idą dewianci
(albo jest to, nie procent, a znikomy promil), ale normalni, zdrowi
mężczyźni, w których oprócz powołania buzują hormony, ludzka
potrzeba seksualności.
Większość ten „problem” załatwia
poprzez nieformalne związki, a ci z niską samooceną idą w
kierunku najbezpieczniejszego, w ich mniemaniu ogniwa: małe dziecko
nic nie powie!”
Kryspin,
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz