środa, 19 września 2018

Kościół bez kapłanów, czy bez wiernych- co jest gorsze?



Jestem z tego pokolenia, które pamięta czasy, gdy z zazdrością patrzyło się na dobrobyt życia za żelazną kurtyną. Gdy my byliśmy w siermiężnej rzeczywistości realnego socjalizmu, oni tam na Zachodzie rozkoszowali się wolnością poglądów i marketami pełnymi kolorowych produktów, które wręcz zachęcały: „ kup mnie i ciesz się szczęściem!”
Mało komu z nas było dane, aby choć na chwilę dotknąć tego raju, no chyba że miał ciotkę po słusznej stronie i nasz decydent wydał mu paszport, który uprawniał do zagranicznych wojaży.
W tamtym czasie, gdy w Gnieźnie szlifowałem swoje przygotowanie do kapłańskiej służby, w Poznaniu zaledwie kilkadziesiąt metrów od diecezjalnego seminarium, po drugiej stronie katedry rozciągał się teren, na którym mieściły się budynki drugiego przybytku wykuwającego kadry do duchownego stanu.
Tam do kapłaństwa przygotowywali się tzw. „Dewizowcy”, a jaśniej rzecz ujmując przyszli duszpasterze, którzy po święceniach mieli obsługiwać parafie polonijne rozsiane po całym świecie.
Nam zwykłym księżowskim szaraczkom pozostawała perspektywa pracy w naszych diecezjalnych parafiach, no chyba, że ktoś odkrył w sobie misyjne powołanie.
Wtedy mógł zabiegać o możliwość realizacji siebie gdzieś na Czarnym Lądzie, bądź w tropikalnych kniejach dalekiej Papui.
Diecezjalni Biskupi niekiedy wyrażali zgodę na swoistą delegację dla takiego delikwenta, realizując przy tej okazji jedną z fundamentalnych powinności Kościoła nakazanych przez samego Chrystusa:”Idźcie i nauczajcie....”
Kilku z moich kolegów przez lata takiej formie szerzenia Ewangelii się poświęciło, i niektórzy po dziś dzień spełniają się jako misyjni duszpasterze.
Kiedy ostatnio przeczytaliśmy prasowe doniesienia o kłopotach kadrowych w niemieckim Kościele( ponad 2300 księży z zagranicy musi pracować w ich parafiach z braku niemieckich kapłanów), z lekkim przekąsem moglibyśmy stwierdzić, że chociaż w tym mogą nam pozazdrościć, bo póki co Hindus, czy jakiś inny ksiądz o ciemnej karnacji nie musi stać przy naszym ołtarzu, bo księży ci u nas dostatek.
Mnie w tym medialnym doniesieniu zaintrygowało to, że nasi zachodni bracia w katolickiej wierze, otwarcie stawiają warunki, jakim musiałby się poddać kapłan chcący wśród nich pracować.
Znajomość języka (potwierdzona egzaminem) nie była w tym najbardziej istotna.
W Kościele niemieckim duszpasterz musi liczyć się z głosem parafialnej wspólnoty, która ma istotny wpływ na charakter i kierunki duszpasterskiego działania.
Inaczej mówiąc-niemieccy wierni chcą być traktowani w sposób podmiotowy i decydować o wielu kierunkach kościelnej aktywności.
No i znowu odczuwam coś w rodzaju zazdrości i nie mogę oprzeć się przekonaniu, że kolejny raz pozostajemy w tyle.
Kiedy jestem raz po raz bombardowany doniesieniami: a to że ksiądz proboszcz nie chciał pochować w godny sposób nieboraka, bo ten przed śmiercią rzadko nawiedzał świątynię, a to że nie ochrzcił dzieciaka rodzicom, gdyż ci sprowadzili na świat maleństwo przed sakramentalnym:Tak, a to że duszpasterz przez umyślnego(kościelnego) rozprowadzał wśród parafian puste koperty z informacją, ile należy do nich włożyć kasy i wrzucić na tacę przy najbliższej niedzielnej składce, a może jeszcze na koniec o księdzu, który apelował do owieczek, by w jego kościele była cicha składka, bo brzęk monet rozprasza jego święte skupienie podczas niedzielnej sumy; to odnoszę wrażenie, że nasz Kościół jest ciągle w czasach feudalizmu,w którym przywilej podmiotowości był zarezerwowany tylko dla nielicznych.
Może i jeszcze nie doszliśmy do stanu kryzysu kapłańskich powołań i prośmy Boga, by on ominął nasz Kościół na jak najdłuższe lata, ale?
No właśnie, obawiam się, że możemy doświadczyć paradoksalnej sytuacji, że w naszych świątyniach, choćby w trakcie niedzielnych nabożeństw, będzie więcej kapłanów, aniżeli modlących się tam wiernych.
Kryspin, 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz