W jednym z minionych artykułów
napisałem, że Jezus z Nazaretu nie umiał robić interesów.
Ze swoimi ponadludzkimi
zdolnościami (jako Boży Syn potrafił przecież czynić cuda) i z charyzmą, którą przyciągał tłumy, mógłby zapewnić sobie (i
swoim najbliższym towarzyszom) raj na ziemi; a skończył jak
pospolity wichrzyciel, na drzewie hańby.
Dzisiaj dołożę jeszcze jeden
„zarzut”.
Nauczyciel z Nazaretu nie miał
politycznego nosa.
Przecież mógł zaistnieć jako
zręczny polityczny „żongler” i w przyjaźni z możnymi tamtego
czasu budować swoją pozycję, a przy okazji stworzyć podwaliny
przyszłego Kościoła.
Wystarczyło pójść o krok dalej
ponad to, gdy w rozmowie ze świątynnymi prowokatorami tłumaczył,
że trzeba oddawać Cezarowi, co należy do Cezara. Świątynni spece
od prawniczych pułapek postawili mu pytanie, na które każda inna
odpowiedź byłaby dalece niezręczna, a nawet niebezpieczna dla
niego samego.
Mógł wtedy pójść krok dalej i
załatwić sobie posłuchanie u Piłata, by w bezpośredniej rozmowie
zapewnić Namiestnika, że w żaden sposób nie zamierza być jego
konkurentem, a co najwyżej sprzymierzeńcem w studzeniu zapędów
świątynnych wrogów okupacyjnego decydenta.
Gdyby Jezus pozyskał przyjaźń
Namiestnika Rzymu (przedstawiciela realnej władzy), z pewnością
załatwiłby sobie immunitet-nietykalność przed religijnymi wrogami
i mógłby spokojnie rozwijać ideę, dla której został posłany.
Piłatowi taki układ z pewnością
by odpowiadał, bo gwarantowałby mu spokój kolejnych lat rządów w
niespokojnej dotąd prowincji.
Mając za sobą tak przemożnego
mecenasa, Nauczyciel z Nazaretu mógłby dokonywać kolejnych
„cudów”, bez angażowania swojej boskiej mocy.
Chciałby organizować wiece
poparcia dla siebie - jaki problem?
Żołnierze rzymskiej kohorty
zapewnialiby należytą oprawę (bezpieczeństwo), bo może i sam
Piłat zaszczycałby takowe. Każda taka sposobność przecież
byłaby dobra i warta wykorzystania, aby wśród gawiedzi pozyskiwać
kolejnych lojalnych poddanych.
Zgłębianie bożych tajemnic
wymagało wiedzy, a na edukację w rabinackich szkołach zwolennicy
Jezusa z Nazaretu nie mogli liczyć, więc i ten problem wymagałby
rozwiązania.
To także żaden kłopot!
Nawet Piłat, który nie lubił
rozstawać się z groszem, zainwestowałby w edukację przyszłych,
lojalnych poddanych, a jeżeli Jezus przemówiłby do sakiewek swoich
wyznawców i dorzuciłby co nieco, to sukces murowany.
Ostatnim, najważniejszym efektem
takiej politycznej przyjaźni mogłoby być jeszcze jedno: Rzymski
Namiestnik pewnie przyjąłby chrzest i stał się wyznawcą nowej ,
ale jakże słusznej religii.
Podsumowująć- byłyby z tego same
korzyści:
-Kościół uniknąłby pierwszych
wieków prześladowań (kilkadziesiąt tysięcy wyznawców, którzy
stracili życie za wiarę opartą na krzyżu)
-Historia nie odnotowałaby w pamięci
Cesarza Konstantyna, którego wspominamy jako tego, który uczynił z
chrześcijaństwa religię legalną, bo niemiałby żadnej zasługi w
jej wyzwoleniu.
To tylko moja wizja, namalowana
ludzkim myśleniem, a takowe często prowadzi do ślepego zaułka.
Dwa tysiące lat historii Kościoła
pokazało, że najciemniejszymi czasami dla niego były te, gdy
wydawał się nietykalnym poprzez polityczne przyjaźnie z możnymi
tego świata.
Może dlatego smuci mnie takie
ludzkie kalkulowanie ludzi Kościoła, jak chociażby miało to
miejsce w trakcie dorocznych uroczystości „wyznawców” Radia
Maryja, zakończone obrazkiem jakby żywcem przejętym z „Wesela”
Stanisława Wyspiańskiego, gdy uczestnicy bronowickiego wesela
tańczą w rytm muzyki chochoła.
A Jezus z Nazaretu nie był
zręcznym politykiem, a zamiast układów z możnymi tego świata
wybrał krzyż i od ponad dwóch tysięcy lat on jest drogowskazem
Jego Kościoła.
Kryspin
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz