środa, 11 lipca 2018

Chocholi taniec.



    W jednym z minionych artykułów napisałem, że Jezus z Nazaretu nie umiał robić interesów.
    Ze swoimi ponadludzkimi zdolnościami (jako Boży Syn potrafił przecież czynić cuda) i z charyzmą, którą przyciągał tłumy, mógłby zapewnić sobie (i swoim najbliższym towarzyszom) raj na ziemi; a skończył jak pospolity wichrzyciel, na drzewie hańby.
    Dzisiaj dołożę jeszcze jeden „zarzut”.
Nauczyciel z Nazaretu nie miał politycznego nosa.
    Przecież mógł zaistnieć jako zręczny polityczny „żongler” i w przyjaźni z możnymi tamtego czasu budować swoją pozycję, a przy okazji stworzyć podwaliny przyszłego Kościoła.
    Wystarczyło pójść o krok dalej ponad to, gdy w rozmowie ze świątynnymi prowokatorami tłumaczył, że trzeba oddawać Cezarowi, co należy do Cezara. Świątynni spece od prawniczych pułapek postawili mu pytanie, na które każda inna odpowiedź byłaby dalece niezręczna, a nawet niebezpieczna dla niego samego.
    Mógł wtedy pójść krok dalej i załatwić sobie posłuchanie u Piłata, by w bezpośredniej rozmowie zapewnić Namiestnika, że w żaden sposób nie zamierza być jego konkurentem, a co najwyżej sprzymierzeńcem w studzeniu zapędów świątynnych wrogów okupacyjnego decydenta.
    Gdyby Jezus pozyskał przyjaźń Namiestnika Rzymu (przedstawiciela realnej władzy), z pewnością załatwiłby sobie immunitet-nietykalność przed religijnymi wrogami i mógłby spokojnie rozwijać ideę, dla której został posłany.
    Piłatowi taki układ z pewnością by odpowiadał, bo gwarantowałby mu spokój kolejnych lat rządów w niespokojnej dotąd prowincji.
    Mając za sobą tak przemożnego mecenasa, Nauczyciel z Nazaretu mógłby dokonywać kolejnych „cudów”, bez angażowania swojej boskiej mocy.
Chciałby organizować wiece poparcia dla siebie - jaki problem?
    Żołnierze rzymskiej kohorty zapewnialiby należytą oprawę (bezpieczeństwo), bo może i sam Piłat zaszczycałby takowe. Każda taka sposobność przecież byłaby dobra i warta wykorzystania, aby wśród gawiedzi pozyskiwać kolejnych lojalnych poddanych.
   Zgłębianie bożych tajemnic wymagało wiedzy, a na edukację w rabinackich szkołach zwolennicy Jezusa z Nazaretu nie mogli liczyć, więc i ten problem wymagałby rozwiązania.
To także żaden kłopot!
   Nawet Piłat, który nie lubił rozstawać się z groszem, zainwestowałby w edukację przyszłych, lojalnych poddanych, a jeżeli Jezus przemówiłby do sakiewek swoich wyznawców i dorzuciłby co nieco, to sukces murowany.
   Ostatnim, najważniejszym efektem takiej politycznej przyjaźni mogłoby być jeszcze jedno: Rzymski Namiestnik pewnie przyjąłby chrzest i stał się wyznawcą nowej , ale jakże słusznej religii.
   Podsumowująć- byłyby z tego same korzyści:
-Kościół uniknąłby pierwszych wieków prześladowań (kilkadziesiąt tysięcy wyznawców, którzy stracili życie za wiarę opartą na krzyżu)
-Historia nie odnotowałaby w pamięci Cesarza Konstantyna, którego wspominamy jako tego, który uczynił z chrześcijaństwa religię legalną, bo niemiałby żadnej zasługi w jej wyzwoleniu.
   To tylko moja wizja, namalowana ludzkim myśleniem, a takowe często prowadzi do ślepego zaułka.
   Dwa tysiące lat historii Kościoła pokazało, że najciemniejszymi czasami dla niego były te, gdy wydawał się nietykalnym poprzez polityczne przyjaźnie z możnymi tego świata.
   Może dlatego smuci mnie takie ludzkie kalkulowanie ludzi Kościoła, jak chociażby miało to miejsce w trakcie dorocznych uroczystości „wyznawców” Radia Maryja, zakończone obrazkiem jakby żywcem przejętym z „Wesela” Stanisława Wyspiańskiego, gdy uczestnicy bronowickiego wesela tańczą w rytm muzyki chochoła.
   A Jezus z Nazaretu nie był zręcznym politykiem, a zamiast układów z możnymi tego świata wybrał krzyż i od ponad dwóch tysięcy lat on jest drogowskazem Jego Kościoła.
Kryspin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz