Gdyby w kościołach ustawiono
urny, do których wierni mogliby wrzucać zapisane postulaty
dotyczące ich oczekiwań w kwestii zmian, których oczekują, pewnie
zrobiłby się z tego ciekawy materiał dla uczonych teologów i
tych, którzy będąc na szczytach kościelnej władzy, mieliby o
czym dyskutować.
Póki co nigdzie nie zauważyłem
takowych, a jedynymi puszkami w kościelnych podcieniach są tylko
te, do których bogobojni parafianie mogą wrzucać datki na potrzeby
wspólnoty.
Ale dobre i to, pewnie skwitowałby
taki uczynek niejeden proboszcz, tłumacząc, że w ten sposób
realizują piąte przykazanie kościelne nakazujące dbałość o
potrzebujących.
Życie nie znosi próżni i może
dlatego wielu czytelników Księdza w cywilu zaadoptowało mojego
maila na taką „urnę”, do której wrzucają swoje zapytania, a
niekiedy także oczekiwania zmian w kościelnych nakazach i zakazach,
które wcale nie przybliżają ich do nadziei zbawienia, a co
najwyżej utrwalają w nich permanentne poczucie winy.
„Od pewnego czasu omijam
niedzielne msze i do kościoła zachodzę wtedy, gdy jest w nim cicho
i wtedy siadam w ławie i czuję bliskość Boga, który mówi, że
mnie kocha i to sprawia, że czuję się dobrze.
Kiedyś nauczono nas na lekcjach
religii, że msza święta, to uczta, na którą zaprasza nas
Zbawiciel.
Mnie jednak nie odpowiada to, że zaraz
od wejścia słyszę, że jestem grzesznikiem i niegodnym tego
zaproszenia, więc zwyczajnie omijam taką „imprezę”.
Przyznam, że i mnie nie buduje
ciągłe przypominanie tego, że jesteśmy grzesznikami, a na tym
niestety Kościół buduje szkielet naszej wiary.
Pomijam już kwestię Sakramentu
Chrztu, w którym według nauki Kościoła dokonuje się obmycie z
grzechu pierworodnego, bo to możemy przyjąć na wiarę, że tak
jest i basta.
Problem zaczyna się później, gdy
warunkiem przyjęcia Ciała Chrystusa Eucharystycznego jest stan
łaski uświęcającej.
Niby kiedyś, gdy przygotowywano
nas do I Komunii, ksiądz na lekcji religii zakodował nam, że :
stan łaski uświęcającej, to wolność od brudu grzechu
śmiertelnego i potrzeba nam sakramentu spowiedzi, by takowego
„pskudstwa” się pozbyć!
I tu rodzi się problem!
Grzech śmiertelny i sakrament
pojednania (inaczej zwany sakramentem pokuty), czyli spowiedź, jako
swego rodzaju pralka wybielająca brudy naszej duszy, a może proszek
zabijający zło zżerające jej życie?
„Dlaczego w Kościele nie ma
spowiedzi powszechnej, bez konfesjonału i mówienia na ucho księdzu
swoich przewinień?”
„Nie chodzę do spowiedzi, bo
moje grzechy przedstawiam Bogu w bezpośredniej rozmowie i nikt nie
jest mi potrzebny do tego”
„Co z tego, że ksiądz odpuka
komuś w konfesjonale, gdy ten później robi to samo?”
To kilka głosów z mojej mailowej
„urny”, na które staram się odpowiadać indywidualnie, ale
problem jest.
Nie lubimy spowiedzi, jako
sakramentu, a Kościół zdaje się rozumieć niechęć swoich
owieczek, bo w drugim Przykazaniu Kościelnym wyznaczył minimalizm z
nim związany:
-Raz do roku masz się spowiadać !
Podobne minimum występuje w kolejnym
Przykazaniu nakazującym przyjęcie Chrystusa w Eucharystii także
jeden raz (tak około Wielkanocy)”
Przyznam, że nie wiem o co w tym
wszystkim chodzi?
Bo na pewno nie jest to wyraz troski o
zbawienie duszyczek!
Kiedy małe dziecko ma pierwsze
mleczaki, mądry rodzic zabiera je do gabinetu stomatologicznego (aby
przyzwyczaić je, że tam jest ktoś, kto mu pomoże ) oraz kupuje mu
szczoteczkę do zębów i pastę, by w nim wyrobić nawyk higieny.
Później, gdy maluch dorośnie,
będzie wiedział, że warto szczotkować zęby codziennie, a gdy
zajdzie potrzeba, odwiedzić dentystę, by cieszyć się swoim
uśmiechem do późnej starości.
Kryspin, Ksiądz w cywilu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz