wtorek, 20 marca 2018

Czy można cieszyć się z fikcji?



    Marzec tego roku obfitował w wiele ciekawych wydarzeń.
Pierwsze miało miejsce co prawda poza naszymi granicami, ale zasługiwało na odnotowanie, prezydenckie wybory u naszego wschodniego sąsiada. Niby nie była to nasza sprawa, ale zawsze z niej można wyciągnąć wnioski.
    Mnie uderzyło jedno, że po ogłoszeniu zwycięstwa kandydata, jakoś mało przywódców, z mniej lub bardziej zaprzyjaźnionych państw, pospieszyło z gratulacjami.
   Tylko dziennikarze, akredytowani na tę okazję( oczywiście tylko ci z zewnątrz), poużywali sobie opisując nieprawidłowości związane z głosowaniem. Zresztą dla nikogo nie było zaskoczeniem, że takowe pojawiły się w lawinowej ilości i na nic się zdały zapewnienia, że wszystko odbyło się zgodnie z kanonami demokracji.
    To jednak nie zgasiło dobrego nastroju klakierom jedynie słusznego kandydata, którzy zadbali, i o frekwencję (gremialnie organizując pikniki wokół lokali wyborczych) i o prawidłowo postawienie krzyżyka przy nazwisku „umiłowanego ojca narodu”.
    Marzec to także szczególny miesiąc szczęścia także i w Polsce.
    Oto, po długich konsultacjach z narodem, głosem przedstawicieli pracujących mas, związek zawodowy„Solidarność” załatwił nam wolne od handlu niedziele (na razie tylko dwie w miesiącu, ale to zawsze coś).
    Dla nikogo nie było tajemnicą, że inspiratorami takiego postulatu byli przedstawiciele Kościoła, którzy w ten sposób chcieli załatwić spełnienie przykazania, nakazującego w świątecznym dniu powstrzymać się od pracy-”Pamiętaj, abyś dzień święty święcił!”
    Idąc dalej powinien on załatwić sprawę kolejnego przykazania ( tym razem kościelnego):
 „W niedzielę i święta we mszy świętej nabożnie uczestniczyć!”
    Założenie może i słuszne, ale czy znajdzie odzwierciedlenie w kościelnych statystykach?
Może wnuczek (ten od „świętego Cerfura”), na niedzielne przedpołudnie, znajdzie z rodzicami inny „kościół”, który zamiast ołtarza będzie miał na przykład biały ekran multipleksu?
    Potrzeba religijnego doznania, a takim winna być niedzielna msza, nie rodzi się sama z siebie, i nadzieja, że wystarczy wyeliminować przeszkody (tak jak chociażby niedzielne handlowanie), by na nowo zapełnić coraz bardziej puste świątynie, jest złudna.
   Podobnie się ma sprawa z religijną edukacją. Zdobycze konkordatowego porozumienia (religia w szkołach) także się nie sprawdziły, co widać po średniej wielu uczestników kościelnych zgromadzeń.
    Nie da się kupić religijnego przeżycia wiary!
A z czymś takim spotykają się młodzi ludzie, którym corocznie fundowane są dodatkowe dni wolne od zajęć lekcyjnych.
    Co prawda, pod jednym warunkiem: Będziesz uczestniczył w wielkopostnych rekolekcjach.
Nie musisz ich przeżywać, byleś był, a my (to znaczy opiekunowie-katecheci) odnotujemy to w dzienniku zajęć lekcyjnych.
    Swoją drogą zastanawiam się do jakich jeszcze „radosnych” pomysłów są zdolni nasi kochani duszpasterze?
    Aż boję się, że w przyszłym roku nasz parlament (oczywiście tak sam z siebie) przegłosuje uchwałę o dodatkowych wolnych dniach (np.trzech, i to poza urlopem) dla wszystkich pracowników, aby ułatwić im udział w wielkopostnych ćwiczeniach.
A co z niewierzącymi?
    To też się dałoby załatwić. W czasach obowiązkowej służby wojskowej już znaleziono na to rozwiązanie- palący mieli przerwę, a pozostali pracowali.
No i tak wielu, dla kilku minut wytchnienia, popadło w szpony nałogu.
    Przeżywania potrzeby religijnego doznania nie można nikomu nakazać, ani tym bardziej kupić za chwilę oddechu od codzienności.
Chyba że w tym wszystkim wcale nie o to chodzi?
Kryspin, 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz