Marzec tego roku obfitował w
wiele ciekawych wydarzeń.
Pierwsze miało miejsce co prawda poza
naszymi granicami, ale zasługiwało na odnotowanie, prezydenckie wybory u naszego wschodniego sąsiada. Niby nie była
to nasza sprawa, ale zawsze z niej można wyciągnąć wnioski.
Mnie uderzyło jedno, że po
ogłoszeniu zwycięstwa kandydata, jakoś mało przywódców, z mniej
lub bardziej zaprzyjaźnionych państw, pospieszyło z gratulacjami.
Tylko dziennikarze, akredytowani
na tę okazję( oczywiście tylko ci z zewnątrz), poużywali sobie
opisując nieprawidłowości związane z głosowaniem. Zresztą dla
nikogo nie było zaskoczeniem, że takowe pojawiły się w lawinowej
ilości i na nic się zdały zapewnienia, że wszystko odbyło się
zgodnie z kanonami demokracji.
To jednak nie zgasiło dobrego
nastroju klakierom jedynie słusznego kandydata, którzy zadbali, i o
frekwencję (gremialnie organizując pikniki wokół lokali
wyborczych) i o prawidłowo postawienie krzyżyka przy nazwisku
„umiłowanego ojca narodu”.
Marzec to także szczególny
miesiąc szczęścia także i w Polsce.
Oto, po długich konsultacjach z
narodem, głosem przedstawicieli pracujących mas, związek
zawodowy„Solidarność” załatwił nam wolne od handlu niedziele
(na razie tylko dwie w miesiącu, ale to zawsze coś).
Dla nikogo nie było tajemnicą, że
inspiratorami takiego postulatu byli przedstawiciele Kościoła,
którzy w ten sposób chcieli załatwić spełnienie przykazania,
nakazującego w świątecznym dniu powstrzymać się od
pracy-”Pamiętaj, abyś dzień święty święcił!”
Idąc dalej powinien on załatwić
sprawę kolejnego przykazania ( tym razem kościelnego):
„W
niedzielę i święta we mszy świętej nabożnie uczestniczyć!”
Założenie może i słuszne, ale
czy znajdzie odzwierciedlenie w kościelnych statystykach?
Może wnuczek (ten od „świętego
Cerfura”), na niedzielne przedpołudnie, znajdzie z rodzicami inny
„kościół”, który zamiast ołtarza będzie miał na przykład
biały ekran multipleksu?
Potrzeba religijnego doznania, a
takim winna być niedzielna msza, nie rodzi się sama z siebie, i
nadzieja, że wystarczy wyeliminować przeszkody (tak jak chociażby
niedzielne handlowanie), by na nowo zapełnić coraz bardziej puste
świątynie, jest złudna.
Podobnie się ma sprawa z religijną
edukacją. Zdobycze konkordatowego porozumienia (religia w szkołach)
także się nie sprawdziły, co widać po średniej wielu
uczestników kościelnych zgromadzeń.
Nie da się kupić religijnego
przeżycia wiary!
A z czymś takim spotykają się
młodzi ludzie, którym corocznie fundowane są dodatkowe dni wolne
od zajęć lekcyjnych.
Co prawda, pod jednym warunkiem: Będziesz uczestniczył w wielkopostnych rekolekcjach.
Nie musisz ich przeżywać, byleś był,
a my (to znaczy opiekunowie-katecheci) odnotujemy to w dzienniku
zajęć lekcyjnych.
Swoją drogą zastanawiam się do
jakich jeszcze „radosnych” pomysłów są zdolni nasi kochani
duszpasterze?
Aż boję się, że w przyszłym
roku nasz parlament (oczywiście tak sam z siebie) przegłosuje
uchwałę o dodatkowych wolnych dniach (np.trzech, i to poza urlopem)
dla wszystkich pracowników, aby ułatwić im udział w
wielkopostnych ćwiczeniach.
A co z niewierzącymi?
To też się dałoby załatwić. W
czasach obowiązkowej służby wojskowej już znaleziono na to
rozwiązanie- palący mieli przerwę, a pozostali pracowali.
No i tak wielu, dla kilku minut
wytchnienia, popadło w szpony nałogu.
Przeżywania potrzeby religijnego
doznania nie można nikomu nakazać, ani tym bardziej kupić za chwilę
oddechu od codzienności.
Chyba że w tym wszystkim wcale nie o
to chodzi?
Kryspin,
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz