wtorek, 27 marca 2018

Antyaborcyjna czkawka



    Po jednym z artykułów „Księdza w cywilu” otrzymałem propozycję od jednego z czytelników, abym zaangażował się w działalność polityczną.
    List był obszerny i zawierał wskazówki, co miałbym zrobić, aby założyć partię polityczną katolików, wykorzystując fakt, że przecież to jest największa grupa naszego społeczeństwa, którą można liczyć w miliony.
    Pewnie mój czytelnik poczuł się trochę zawiedziony, gdy odpisując na jego postulaty, stwierdziłem, że nie zamierzam swojej przyszłości wiązać z polityką, bo zbyt mało w niej jest etycznego kreowania rzeczywistości, a za dużo amoralnego koniunkturalizmu.
    Kościół od zawsze (przynajmniej w założeniu) trzymał się z daleka od politycznych gierek i to było słuszną powściągliwością z jego strony.
    To też napisałem mojemu politycznemu entuzjaście, nadmieniając na koniec, że każdy katolik (także i on), może w Kościele realizować się w czynieniu dobra dla innych, niekoniecznie pod partyjnym sztandarem.
    Radosne „Alleluja”, którym Kościół obwieszcza światu wielkanocne zwycięstwo Chrystusa, w tym roku został u nas zakłócony falą protestu kobiet domagających się liberalizacji prawa aborcyjnego.
    Choć była to reakcja na projekt, który do sejmu zgłosiły organizacje społeczne opowiadające się za prawną ochroną życia ludzkiego od chwili poczęcia, aż do naturalnej śmierci, to uczestniczki „czarnego protestu” przemaszerowały pod kurie biskupie, uważając, że to hierarchowie Kościoła inspirują rządzących do wprowadzenia „poprawionego”, antyaborcyjnego prawa.
    Wśród rozkrzyczanego tłumu nie dominowały zbuntowane owieczki, które w ten sposób chciały wyrazić swoje niezadowolenie dotyczące restrykcyjnego nastawienia swoich pasterzy.
    Na „czarnym proteście”, w zdecydowanej większości dominowali ci, dla których Kościół już dawno przestał być rządcą sumień, albo wręcz nigdy nim nie był, i z tym trzeba się zgodzić.
   Czy to oznacza, że w tak ważnych sprawach, a kwestia aborcyjna do takich należy, hierarchowie winni nabrać wody w usta i tylko milcząco się przyglądać?
   Absolutnie nie!, bo wtedy nie realizowali by podstawowej misji Kościoła, jaką od zarania tej instytucji jest ukazywanie drogi moralnie zgodnej z nauczaniem Chrystusa, dla którego każdy człowiek (także ten, którego niektórzy określają mianem płodu...jakiej bliżej nie określonej materii, którą ni jak jeszcze nie można nazwać człowiekiem) zasługuje na szacunek i obronę.
   Tego wszystkiego nie da się jednak załatwić na skróty, a z czymś takim mamy teraz do czynienia.
   Mojemu mailowemu entuzjaście odpowiedziałem, że w Kościele jest dużo miejsca na czynienie dobra i każdy może i powinien takie działania podejmować.
   Działanie „Pro Life”, które legło u podstaw społecznego ruchu na rzecz ochrony życia, od chwili poczęcia aż do naturalnej śmierci, jest jak najbardziej słusznym kierunkiem, który Kościół powinien realizować.
   Nie można jednak tego dokonać „na skróty”, a tym jest z pewnością wykorzystywanie obecnej „dobrej” relacji z politycznym obozem władzy, który restrykcyjną ustawą miałby spłacić kredyt wdzięczności za przychylne poparcie w minionych wyborach.
   W Kościele jest dużo miejsca na czynienie dobra, ale jest też cała masa zaniedbań, które tenże powinien naprawić w sobie, by jego moralne przesłanie stawało się „atrakcyjne” nie tylko dla lojalnych owieczek, ale i dla tych, których krzyk sprzeciwu wcale nie musi być wrogim głosem.
   Mądrością Kościoła, od zawsze, była powściągliwość i dystans do politycznego koniunkturalizmu, i to budowało jego pozycję i podziw (nawet wrogów).
Obawiam się jednak, że to już jest tylko wspomnienie przeszłości i czekam (niestety) na kolejne ustawodawcze inicjatywy hierarchów.
   Można przecież wszystko zadekretować: Złamanie postu piątkowego- kara chłosty, dyskoteka w okresie wielkiego postu- czterdzieści dni paki(bez zawieszenia).
   Absurd? Nie takie absurdy przechodziły w naszym Sejmie.
Czemu więc nie pójść na całość?
Kryspin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz