wtorek, 2 stycznia 2018

Prosty proboszcz biskupem?


    Przed laty, gdy moi seminaryjni koledzy w większości zakończyli już swój czas oczekiwania na pierwszy, znaczący awans w kościelnych strukturach i otrzymali dekrety proboszczowskie, w naszej Tv był emitowany serial „Plebania”. To pierwszy nasz rodzimy obraz starający się przybliżyć życie w cieniu kościelnego, kapłańskiego domu.
     Dla wielu szeregowych katolików był to z pewnością ciekawy temat i dlatego w notowaniach oglądalności ten serial zajmował wysokie miejsce.
    Przyznam, że dla mnie, ze względu na osobiste wspomnienia mojej kapłańskiej młodości, był mi bliski, bo wiele z wątków plebanijnych zdarzeń pokrywało się z tym, co zachowałem w moich wspomnieniach, dlatego z przyjemnością zaliczałem kolejne odcinki tej telewizyjnej telenoweli.
W tamtym czasie spotkałem się kilka razy z „moimi” proboszczami i mając w pamięci telewizyjny obraz życia na plebanii, zapytałem ich o wrażenia z nim związane.
    I tu zdziwiłem się, bo ich oceny zawsze były negatywne i zawierały się w krytycznym stwierdzeniu: -
„To bzdury nie mające żadnego odniesienia do rzeczywistości i szkoda nam czasu na te cukierkowate obrazki, dlatego ich nie oglądamy!”
    Koniec tematu, pomyślałem wtedy i tylko potem, gdy wróciłem do siebie, zastanawiałem się, co było nie tak w postępowaniu bohaterów „Plebanii”, czym zapracowali sobie na tak krytyczną ocenę tych, którzy tworzą rzeczywistość życia na plebanii?
    Kiedy na naszych ekranach pojawił się serial „Ranczo”, twórcy tego obrazu także postarali się o to, byśmy przez uchylone drzwi probostwa w Wilkowyjach poznali codzienność życia duchownych, pracujących w tym środowisku.
    Przyznam, że jestem fanem historii tej małej gminy, w której autorzy w zabawny, nieco ironiczny sposób pokazują nam polskie „piekiełko”, w którym życie zwykłych ludzi przebiega obok kościelno-politycznego sosu.
    Śledząc życie tej podlaskiej gminy, obserwujemy między innymi historie awansu poszczególnych bohaterów: pracowite kobiety zakładają dochodowy biznes, wójt robi karierę polityczną, a lata pracy miejscowego proboszcza zostają docenione przez Kościół i ksiądz zostaje biskupem.
    Może pozostańmy przy tym ostatnim przykładzie kariery, gdy zwykły proboszcz doznaje godności biskupiej...
Gdybym teraz zapytał „moich” proboszczów, czy takie coś jest możliwe?
Ich odpowiedź byłaby podobna do tej sprzed lat:
- „ Bzdura, o której nie warto rozmawiać.”
    Kościół ma sprawdzony przepis na dochodzenie do godności biskupiej i jest on następujący:
Młody(najczęściej wykazujący się intelektem) ksiądz po święceniach idzie do pracy parafialnej na jakiś rok. Później przełożeni kierują go na kolejne studia (najlepiej zagraniczne-Watykan jest dobrym kierunkiem), po których kandydat do kościelnych zaszczytów ( w przyszłości), wraca z tytułem naukowym i podejmuje pracę wykładowcy w seminarium, bądź zasila kadry kurialne i tam pnie się po kolejnych szczebelkach kościelnej drabiny, przy okazji dorabiając sobie w parafiach (pomoc przy niedzielnych mszach, niekiedy przewodniczenie lokalnym uroczystościom, które nobilitują samą swoją obecnością)
    No i mamy gotowy przepis na kandydata do kościelnych godności wyższego szczebla ( nie mylmy ich z nagrodami pocieszenia, jakimi są tytuły prałatów, czy kanoników, którymi obdzielani są ci mniej godni)
Prosty proboszcz biskupem?
    No cóż póki co, to tylko bujna wyobraźnia twórców telewizyjnego serialu, bo w życiu(kościelnym) raczej się nie zdarza.
    A mnie się spodobał ten serialowy pomysł, by proboszczowie- praktycy parafialnego życia byli brani pod uwagę przy obsadzaniu pasterskich stanowisk, bo z pewnością łatwiej rozumieliby problemy owieczek z parafialnych stad.
    Może więc czcigodni „Reżyserzy” kościelnych karier powinni obejrzeć „Ranczo”?
Sądzę, że tak!

Kryspin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz