wtorek, 3 października 2017

Moralność niepoprawna


    Napisała do mnie młoda kobieta z nadzieją, że pomogę jej w kwestii poczucia winy, którą nosi w sobie z racji wykonywanej profesji, która ją cieszy, ale i obciąża jej sumienie
   Czytelniczka w obszernym liście opisała mi swoją historię, akcentując, że pochodzi z rodziny mało zaangażowanej w głębię religijnego życia. Od dzieciństwa jej kontakt z kościołem nie był inspirowany przykładem głębokiej wiary rodzicieli, którzy owszem, pilnowali aby uczęszczała na lekcje religii, zadbali o kolejne sakramenty dla jej duszyczki (komunia, bierzmowanie), ale sami ograniczali się tylko do roli strażników tradycji, osobiście będąc dalekimi od dawania jej dobrego przykładu chociażby co do niedzielnej obecności na mszy świętej, w której bardzo rzadko brali udział.
    Młoda dziewczyna nie powieliła domowego „stylu” religijności najbliższych i wraz z upływem lat wiara stawała się dla niej czymś coraz ważniejszym i determinującym jej codzienne wybory, w których Kościół i jego nauczanie odgrywało istotną rolę.
   Po skończonej szkole średniej swoje dorosłe życie zapragnęła poświęcić służbie innym ludziom, dlatego wybrała dla siebie kierunek studiów, po których mogłaby realizować swoje plany i została położną.
   W krótkim czasie podjęła pracę w klinice leczenia niepłodności i się nią szczerze cieszyła.
  Teraz, niejako na pierwszej linii mogła się spotykać z kobietami, które po smutku porażki nadziei na urodzenie dziecka, tam odnajdywały nadzieję na radość cudu macierzyństwa.
   Jej radość została jednak prędko zgaszona, gdy w trakcie sakramentu pojednania (spowiedzi) usłyszała wyrok kościelnego sędziego:
„Nie możesz otrzymać rozgrzeszenia, bo uczestniczysz w grzesznym procederze, którego nauka Kościoła nigdy nie zaakceptuje.”
Kobieta, po chwili szoku zapytała spowiednika:
„Co mają zrobić ludzie, którzy pragną zostać rodzicami, a tylko w taki sposób mogą spełnić swoje marzenie”
Kapłan chłodnym tonem pouczył ją:
Jest wiele dzieci czekających na adopcję i one także zasługują na to, by ktoś okazał im rodzicielską miłość....a ty moja droga możesz zmienić pracę i realizować się tam, gdzie będziesz pomagała tym kobietom, które w godny sposób cieszą się macierzyństwem!”
To ostatnie autorytatywne stwierdzenie spowiednika zakończyło dyskusję przy konfesjonale i tylko pozostało w niej niezrozumienie, dlaczego niesienie nadziei na macierzyństwo jest czymś tak złym, że nie zasługuje na rozgrzeszenie?
Przyznam, że nie czuję się władnym, aby oceniać kogokolwiek w tej kwestii: ani tego kapłana, który wydał werdykt zgodny z zaleceniem kościelnego kodeksu, ale i sposobu myślenia owej kobiety, która nie mogła zrozumieć w czym zawiniła aż tak bardzo, że nie zasługiwała na sakramentalne przebaczenie?
Teraz ktoś, moralnie poprawny, pewnie skwitowałby to wszystko jednym krótkim stwierdzeniem:
„Cel nie może uświęcać środków i basta, a in vitro daje „radość”narodzin okupioną śmiercią zarodków, które przy tej okazji skazane są na śmierć!”
   A głos tych moralnie niepoprawnych?
Czy celem Chrystusa, gdy zakładał Kościół, było zgromadzenie w nim tylko tych moralnie poprawnych?
Na początku każdej mszy celebrans przypomina zgromadzonym, że wszyscy jesteśmy grzeszni, dlatego eucharystia rozpoczyna się od aktu skruchy, żalu, który zebrani wyrażają w słowach tzw. spowiedzi powszechnej.
    Tak na koniec chciałbym zastanowić się nad tym, jak zachowałby się Chrystus, gdyby zasiadł w kościelnym konfesjonale, do którego podeszłaby ta kobieta?
Kryspin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz