wtorek, 1 sierpnia 2017

Parafie gorszego Boga



    Są dwie profesje, które wyróżnia się dodatkowym określeniem: Powołanie: to zawód lekarza i posługa kapłańska.
    Wśród podobieństw możemy wyliczyć: identyczny czas studiów(6 lat) i następne lata praktyki w „zawodzie”. Lekarz staje się rezydentem i robi specjalizację, a ksiądz rozpoczyna posługiwanie jako wikariusz w kolejnych parafiach i także się dokształca, by po cyklicznych kurialnych kursach, złożyć egzamin proboszczowski.
    Później jeden i drugi musi już tylko czekać na realizację swoich pragnień.
Lekarz podejmuje praktykę w wybranej przez siebie specjalizacji, a ksiądz wikariusz otrzymuje dekret, w którym biskup powierza mu samodzielność na parafialnej niwie.
    Podobieństwa w powołaniu tych dwóch ludzi wcale się jednak na tym nie kończą i nadal występują:
Lekarz realizujący się w prestiżowej klinice, z pewnością czuje się lepiej od kolegi, któremu udało się załatwić etat gdzieś w prowincjonalnym szpitalu?
Podobna sytuacja ma miejsce w przypadku kapłanów delegowanych do samodzielnej pracy w przydzielonych im parafiach.
    W każdej diecezji można podzielić parafie na dwie kategorie: chwilówki i placówki docelowe.
Chwilówka, to parafia, którą kapłan obejmuje z nietęgą miną i uważa, że doznał krzywdy.
W takiej wspólnocie duszyczek jest mało, a jeszcze większość z nich to bezrobotni (np. parafie popegeerowskie).
No i ksiądz proboszcz czuje się zawiedziony, dlatego całą energię kieruje na znalezienie wyjścia z tej niezręczności.
     W podobnej sytuacji znalazł się kiedyś mój seminaryjny kolega, gdy została mu przydzielona pierwsza samodzielna parafia. To była dla niego sytuacja jak z sennego(kapłańskiego) koszmaru. Wszem i wobec żalił się na niesprawiedliwość (bez wycieczek personalnych, tak dla ostrożności) i zastanawiał jak odmienić swój los?
Ale od czego ma się przyjaciół?
    Innemu koledze bardziej się poszczęściło. Biskup skierował go do ciekawszej parafii, w której łatwiej związać koniec z końcem, a i perspektywy awansu rysowały się całkiem spore.
Kursowy kolega miał jeszcze jeden atut: był ulubieńcem kościelnego hierarchy i bez większego trudu załatwił nieszczęśnikowi nowe, „lepsze” miejsce proboszczowskiej posługi.
    No i wszyscy byli zadowoleni...
Takie zadowolenie winni przejawiać także parafianie z tej „chwilówkowej” parafii, bo może w końcu trafią na kapłana z powołaniem, a jeśli nawet nie, to po krótkim czasie doczekają się zmiany.
    W gorszej sytuacji są wierni, których kościelne władze na długie lata uszczęśliwiają proboszczami traktującymi parafialną wspólnotę jak dopust Boży.
    Był wtorkowy poranek, gdy przed laty spotkałem w moim osiedlowym sklepie dawnego kolegę z seminarium, a którym mówiono, że przeszedł do cywila.
Zapytałem go, czy mieszka gdzieś niedaleko, a on z rozbrajającą miną oznajmił mi, że robi zakupy, bo za chwilę wraca do swojej parafii.
Odpowiadając na moje zdziwienie, oznajmił, że jego miejsce kapłańskiej posługi, to popegeerowska dziura, w której nie ma co robić, no ale zważywszy na to, że powrócił po trzech latach do duchownego stanu, nie wypadało więcej biadolić.
Póki co, to często w gorszej sytuacji są wierni parafii, które określiliśmy mianem docelowych.
    Biskupia „ruletka”( albo subiektywna ocena kościelnego przełożonego), często „uszczęśliwia” takich parafian proboszczem, który przez długie lata(niekiedy kilkanaście i więcej), robi wszystko, by pokazać im, że nie przyszedł służyć, ale by mu służono.
A przecież mogłoby być tak pięknie, zwyczajnie.
    Gdyby posługa proboszcza była kadencyjna (np. 4 + 4 lata max) i po tym okresie następowała by zmiana?
    Gdyby ksiądz nie spełniający się w samodzielnej(proboszczowskiej) posłudze, powracał do pozycji wikariusza, tak dla przypomnienia sobie, na czym polega kapłańska posługa?
Kryspin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz