wtorek, 27 czerwca 2017

Bóg nie jest szefem mafijnego klanu



    Pamiętacie scenę z „Ojca Chrzestnego”, filmu Coppoli, gdy Corleone, szef sycylijskiego klanu, świętował pierwszą komunię swojego syna, na wystawne przyjęcie zorganizowane w ogrodach jego posiadłości, zaprosił sporą gromadkę  gości?
    Niewielu z nich było spokrewnionych z mafijną rodziną, ale skorzystali z zaproszenia i poczuli się wyróżnieni przez Ojca Chrzestnego: Don Corleone.
W czasie uczty goście, oprócz zabawy i degustacji wyszukanych dań, udawali się do domowego biura właściciela, by tam osobiście dziękować mu za zaproszenie i składali na jego ręce prezenty dla małego dziedzica.
    Większość z obecnych, przy tej okazji, próbowała sobie załatwić różne swoje sprawy. Jedni prosili mafioza o pomoc w naprawie krzywdy, która ich spotkała., inni zabiegali o pomoc w zrobieniu interesu, czy wsparciu kariery.
Don Corleone słuchał, przyjmował zapewnienia o ich wierności (wyrażane pocałunkiem ręki Ojca Chrzestnego) i w swojej głowie podejmował decyzje dotyczące ich dalszego losu.
     Niekiedy odnoszę wrażenie, że my, ludzie wierzący podobnie podchodzimy do Eucharystycznej Uczty, jaką jest msza święta.
Boży Syn zaprasza nas, byśmy uczestniczyli w radosnej uczcie, na której każdorazowo ponawia cud Bożej Miłości, wyrażonej w ofierze krzyża i triumfie Zmartwychwstania.
To jest istota i intencja każdej mszy świętej!
No, ale jak to pogodzić z tradycją intencji mszalnymi, które od wieków Kościół pielęgnuje w świadomości wiernych?
Przecież zamawiamy msze za zmarłych i żywych, z prośbą o załatwienie różnych, mniej lub bardziej ważnych dla nas spraw?
    Kiedy słyszę na początku liturgii, że: „Dzisiejsza msza będzie sprawowana w intencji św. pamięci Nowaka, lub o powodzenie w egzaminach Irenki, albo powrót do zdrowia chorego Damiana; to czuję się jednak nieco nieswojo.
Nie zamierzam negować wartości i potrzeby modlitwy w różnych intencjach, ale łączenie ich na przykład z niedzielną ucztą eucharystyczną, wydaje mi się mało szczęśliwe.
    Jeden z czytelników opisał mi swoje doświadczenia z uczestnictwa we mszach świętych w intencji powrotu do zdrowia. Od kilkunastu lat cierpi na kręgosłup, a ostatnio choroba rozwinęła się i zaowocowała trudnościami w chodzeniu.
Nieszczęśnik wyszukał w internecie informację, gdzie w najbliższym czasie takowa msza będzie sprawowana, załatwił sobie transport i pojechał kilkadziesiąt kilometrów, by wśród takich samych desperatów jak on sam, „załatwić” sobie uzdrowienie.
    W czasie nabożeństwa, które sprawował zaproszony na tę okazję zakonnik, działy się dziwne rzeczy: ktoś nagle głośno oznajmił, że opuściła go choroba, inny w modlitewnym uniesieniu wykrzyczał niezrozumiałe dla zebranych słowa, co uznali za przejaw działania Ducha świętego, a prowadzący mszę kapłan w tym samym czasie nieustannie podsycał nadzieję pozostałych, zapewniając, tłum: że” Bóg także im objawi swoją moc i dotknie ich cudem uleczenia”.
Po kilku godzinach Damian powrócił do swojego domu i zawiedziony stwierdził, że stan jego zdrowia się nie poprawił. Pozostał mu tylko smutek, rozgoryczenie i złość, które długo jeszcze przelewał na wszystkich (łącznie z Panem Bogiem).
Damianie, Bóg nie jest przywódcą mafijnego klanu, a msza nie jest tylko czasem „załatwiania” naszych interesów, czy bolących nas problemów.
Msza jest przyjęciem, na które Boży Syn zaprasza każdego.
   On najlepiej wie, z jakim bagażem trosk na nie przybywamy, ale daje nam to, co jest dla nas najlepsze: swoją przyjaźń i nadzieję.
   Może po ludzku trudno zrozumieć Jego intencje, ale wierzę w to, że zawsze wybiera dla nas to, co jest najlepsze!
Kryspin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz